7/05/2018

BE CHANGEMAKER: działaj - wywiad z Małgosią z Odnawialni

Sama przyznaje, że blog to jej odskocznia od codzienności - bawialnia, gdzie zabawkami są jednak wiertarka, szlifierka, pędzel i inne gadżety z działu budowlanego. Swoimi projektami udowadnia, że każda z nas może czuć się swobodnie, cyklinując albo tapicerując. Poznajcie Małgosię Budzich - założycielkę Odnawialni!


 fot. Odnawialnia.pl

PANI SOWA: Na twoim blogu czytamy, że impulsem do założenia Odnawialni - przerabiania mebli w ogóle - w twoim przypadku była przeprowadzka i chęć urządzenia wnętrza po swojemu, pogodzenia domowego budżetu, mebli z sieciówek z oryginalnością i obrazem, który miałaś w głowie. Jednak droga od małych, amatorskich projektów DIY do profesjonalnej obróbki mebli to rzecz niecodzienna - nie każda z nas decyduje się na użycie szlifierki czy naukę skomplikowanych (jak wygląda to dla laika) metod. Jak u ciebie przebiegała ta droga?

ODNAWIALNIA: To prawda, zaczęło się od przeprowadzki. Mniej więcej w tym samym czasie odkryłam Pinterest i przeglądałam różne metamorfozy mebli. Szczególnie  wpadły mi w oko czerwone komody - o takiej marzyłam, żeby stała na tle ładnej tapety jako bieliźniarka. Znalazłam używaną sosnową komodę, kupiłam farbę i wałek, w ogóle nie analizując, co dokładnie powinnam kupić i przystąpiłam... do pracy. Mąż mi ją oczyścił szlifierką, a ja pomalowałam. W trakcie pracy okazało się, ze komoda zmienia kolor: najpierw była taka rdzawoczerwona, a przy drugiej warstwie bardziej intensywna. Okazało się, że nie wymieszałam puszki z farbą… Miałam też zły wałek – taki z runem, który zostawiał na powierzchni ślad tzw. baranka.
Mówiąc o tej sytuacji, chciałam powiedzieć, że zaczęłam jako totalny amator, spontanicznie, po prostu robiąc coś. I chociaż zaczęło się od błędów, to  i tak byłam z siebie bardzo dumna. Wiele błędów w renowacji zwykłych starych mebli da się naprawić. I tak właśnie przebiegała moja droga – metodą prób i błędów. Kiedy spodobał mi się jakiś efekt, starałam się dojść,  jak coś zostało zrobione, próbowałam, kombinowałam, czasami wyrzucałam, aż wreszcie wyszło. Nie ma lepszej szkoły niż nauka na własnych błędach. Z czasem okazywało się, że te sprawy nie są takie trudne, jak z pozoru mogą wyglądać. Wcale nie uważam siebie za super utalentowaną artystycznie osobę, lubię coś robić ręcznie i to wystarcza, by zająć się rzemiosłem. Wielu rzeczy można się nauczyć – dobierania kolorów, rozróżniania efektów, jakie dają różne środki chemiczne, rozróżniania rysunku na fornirach lub drewnie.
Część wiedzy zdobywałam na kursach – tak nauczyłam się politurowania, oczyszczania drewna cykliną, malowania farbami kredowymi, prostych prac stolarskich.
Warto podpatrywać różne sztuczki u doświadczonych rzemieślników, proste narzędzia, które wykorzystują, żeby ułatwić sobie pracę. Wcale nie trzeba mieć wypasionej pracowni z elektronarzędziami Festool, żeby działać w tym kierunku.


fot. Odnawialnia.pl

 fot. Odnawialnia.pl

Wybrałam dla ciebie hasło przewodnie "DZIAŁAJ" i nie mogłam trafić lepiej, można bowiem przeczytać u ciebie na stronie: "Być może chciałabyś coś zrobić, ale uważasz że brak ci czasu, umiejętności, wiedzy? Mam nadzieję, że lektura tego bloga zainspiruje cię do działania i dostarczy potrzebnej wiedzy." Dodajesz jeszcze: "A wtedy i czas się znajdzie – bo na ważne rzeczy zawsze jakoś się znajduje. Wsłuchaj się tylko w swoje potrzeby i daj się porwać potrzebie tworzenia." Sama zauważyłam, że jeśli "nakręcę" się na jakiś projekt czy pomysł, mam więcej "sił napędowych" i łatwiej o działanie. Idealnym "case study" wydaje się tutaj twój pomysł na fartuchy rzemieślnicze. Opowiedz nam, proszę, jak przeszłaś od idei do realizacji, jakie kroki musiałaś wykonać po drodze, co było największą przeszkodą w drodze do osiągnięcia celu?

"Działaj" to dobre hasło przewodnie, cieszę się że skojarzyło ci się ze mną, chociaż z tym działaniem czasami różnie bywa 😉.
Po dwóch latach prowadzenia bloga i obserwowania innych blogerów pomyślałam, ze chciałabym mieć jakiś swój produkt, coś, co będzie kojarzyło się z Odnawialnią, a mi pozwoli postawić pierwsze kroczki w biznesie. Fartuch pojawił się nie wiadomo skąd 😉. Pewnego dnia, nakładając swój poliestrowy, lekki, pozbawiony kieszeni fartuch, pomyślałam po raz kolejny: muszę się go pozbyć i załatwić sobie coś innego, bo ten fartuch ciągle mi się przesuwa i nie mam gdzie włożyć telefonu! I wtedy pomyślałam, że może zrobię taki fartuch dla siebie, a ktoś mi uszyje według projektu. I wtedy ruszyło – dość szybko zdecydowałam, że zrobię fartuchy dla kobiet, które biorą sprawy w swoje ręce. Rzuciłam to hasło w mojej grupie mastermindowej. Nie mówiłam o niej jeszcze, ale mam taki kobiecy zespół, który spotyka się raz w miesiącu – każda z nas zajmuje się swoim małym biznesem – jest Justyna ceramiczka, Dominika fotograf, Kasia - ceramiczka i projektantka sztuki sakralnej i rozmawiamy o swoich problemach wokół biznesu, wspieramy się, oceniamy różne pomysły. Ten pomysł chwycił zwłaszcza u ceramiczek, które też potrzebują fartuchów do pracy.
Trochę czasu mi zajęło dojście od pomysłu do realizacji. Pracując zawodowo i prowadząc bloga, nie miałam zbyt wiele czasu na szukanie materiałów, dodatków, robienie projektu. Pomogło mi w tym kilka osób: Agnieszka – konstruktorka odzieży, Alicja – kaletniczka z Wenska Lether, no i trafiłam na bardzo fajną szwalnię, która zdecydowała się – chyba z sympatii do mnie – uszyć mi małą partię fartuchów. Ze szwalniami jest ten problem, że nie chcą brać tego typu projektów. Jest to dość skomplikowany fartuch, szyty z 2 części, dużo kieszeni, taśmy. Ale udało mi się dopiąć projekt do końca – od pomysłu do realizacji zajęło mi to rok. Ostatnie sprawy, jak opakowane, zdjęcia, opis strony, organizacja procesu sprzedaży – to poszło szybko, trochę w stylu czerwonej komody – po prostu robiłam instynktownie i jakoś szło. Nie było to doskonałe i dopracowane, ale działało.
Z tej perspektywy żałuję, że tak długo zajmowałam się projektem, odkładałam go, dopadały mnie wątpliwości... Lepiej się czułam, będąc wciąż w fazie projektowania, bo nikomu nie musiałam nic pokazywać i wychodzić ze strefy komfortu, żeby zmierzyć się z ewentualną krytyką. A tej wcale nie było tak dużo, raczej życzliwe uwagi i obserwacja własnych błędów pozwoliły mi inaczej spojrzeć na ten projekt i jego przyszłość.

Jako jedna z blogerek wnętrzarskich udowadniasz, że kobieta świetnie radzi sobie ze sprzętem typowo męskim (a przynajmniej stereotypowo przypisanym mężczyznom). Co mogłabyś powiedzieć wszystkim paniom, które lubią domowe metamorfozy, ale obawiają się narzędzi "ciężkiego kalibru"?

Przyznam, ze nie rozumiem trochę tego stereotypu, bo ja nigdy nie miałam problemu z męskimi pracami… Mój tata był amatorem majsterkowania, miał w piwnicy trochę sprzętu, lubił sobie tam podłubać, naprawiać rzeczy domowe, a nawet szył na maszynie. Ja często kręciłam się koło niego i pokazywał mi, jak się wbija gwoździe, przykręca śruby, tnie piłą. Być może było mi łatwiej, ponieważ nie bałam się narzędzi i trochę z nich trafiło do mnie po śmierci taty. Miałam więc coś w rodzaju warsztatu na starcie. 

 fot. Odnawialnia.pl

Wszystkim paniom, które boją się narzędzi, radziłabym poprosić partnera czy kogoś z rodziny, żeby pokazał, jak to działa. Panowie uwielbiają uczyć kobiety, wiec nie powinno być z tym problemu. Jak już dowiemy się, jak działa wiertarka, wkrętarka czy wyrzynarka, to potem spróbujmy coś zrobić przy użyciu narzędzia, najlepiej na niepotrzebnym kawałku drewna. Bardzo szybko poczujemy moc sprawczą, gdy uda nam się przeciąć deskę czy zrobić dziurkę 😉. A stąd już blisko do samodzielności!
Jeżeli nie mamy pod ręką sensownego nauczyciela, to warto poszukać filmów na YouTubie. To jest skarbnica wiedzy jeżeli chodzi o technikalia.

To prawda! - mój mąż nauczył się montażu sufitu podwieszanego właśnie z filmiku na YT!

Skąd czerpiesz pomysły, inspiracje? Np. pomysł z ławką ogrodową z... pustaków wentylacyjnych...! Co karmi twoją wyobraźnię?

Głównym źródłem inspiracji są inne kreatywne osoby, a internet jest olbrzymim morzem, w którym pływają setki projektów. Czasami wpadnie mi coś w oko, staram się to przetworzyć na swoje potrzeby, zmodyfikować lub wykorzystać w zupełnie innym celu. Np. tak było z haftem – oglądałam ubrania z haftem, ponieważ chciałam kupić sobie haftowaną koszulę i to zainspirowało mnie do zrobienia hokera w stylu boho. Z branży odzieżowej zapożyczyłam też chwosty, które będą elementem dekoracyjnym siedziska. Często właśnie takie dziedziny jak moda, malarstwo, rzeźba, ogród, ceramika potrafią mnie zainspirować do zrobienia czegoś we wnętrzu lub na meblu.
A ławka z pustaków wentylacyjnych to niestety nie mój pomysł tylko rozwiązanie podpatrzone na zagranicznych stronach. Mój wkład to modyfikacja projektu pod pustaki dostępne na naszym polskim rynku oraz dostosowanie go do potrzeb własnego ogrodu.

Wyobraźmy sobie sytuację, w której koleżanka zwierza ci się z interesującego pomysłu na DIY, a jednocześnie zdradza obawy co do własnej jego realizacji. Co byś jej powiedziała? (Zmotywujmy się wzajemnie!)

Taka wzajemna motywacja jest bezcenna! Uważam, że jeżeli nie rozmawiamy o naszym pomyśle – nieważne, czy to jest projekt DIY, czy pomysł na biznes – trudno nam będzie pokonać wewnętrzne bariery. To mogą być różne przeszkody – brak sprzętu, brak wiedzy, brak kluczowego elementu technicznego, brak pomysłu na konstrukcję itp. Ale tylko rozmawianie z innymi ludźmi pozwoli nam wyjść z tego kręgu. Wierzę, że jak zaczynamy mówić o problemie, to pojawia się ktoś, kto zna rozwiązanie. Dlatego nie bójmy się pytać innych o radę – także pisząc maila do kogoś, kto mieszka za granicą i wydaje nam się, że jest wielkim blogerem. Czasami mogą z tego wyniknąć różne niespodziewane zdarzenia. Zgodnie z duchem hasła działaj funkcjonuje inne hasło, które lubię i które sobie czasami powtarzam – bój się i rób. To jest hasło wymyślone przez Latającą Szkołę Biznesu Agaty Dudkowskiej (przy okazji polecam tę inicjatywę, bo pomaga główne kobietom w początkach ich małych kreatywnych biznesów). Tak było z moim fartuchami – co ja wiedziałam o konstrukcji odzieży  i szyciu? Niewiele, umiałam obsłużyć maszynę, ale nie umiałam uszyć sobie prototypu. Dlatego szukałam, pytałam innych, popełniałam błędy, naprawiałam. Kobiety trochę myślą, że z nowym pomysłem będzie tak jak z pieczeniem ciasta – jest przepis, trzeba dokładnie odmierzyć składniki i wszystko wyjdzie ok. Ale niestety tak to nie działa, często mamy luki w naszym przepisie, musimy zdobyć nieznane nam składniki, nauczyć się nowej techniki pieczenia. Ale wtedy może nam wyjść najlepsze ciasto naszego życia! Gdy jednak wyjdzie zakalec, nie wolno się poddawać. Dystans, poczucie humoru, umiejętność wyciągania wniosków to jest nasz kapitał na przyszłość!

Dziękuję ci, Kochana, za rozmowę! Poczułam się zmotywowana jak nigdy! Twoje słowa przypomniały mi fragment książki, którą skończyłam niedawno czytać: "Girl power! Opowieści dla dziewczyn, które chcą zdobyć świat" - była tam mowa m.in. o tym, że strach zawsze towarzyszy odwadze, że jeśli się nie boimy ani nie cierpimy znaczy to, że nie próbujemy niczego nie próbujemy, że... trochę przesypiamy nasze życie. Życzę więc każdej z nas wielkiej przygody: czy z małym, czy z dużym biznesem! Pomysłem poważnym i tym błahym, ale dla nas ważnym. Girl power!


BE CHANGEMAKER to akcja, za pośrednictwem której chcę Was zachęcić do wprowadzania zmian w swoim życiu. Do odwagi, szukania w sobie siły, by nasza codzienność była lepsza, po prostu. Nie chodzi tu o wielkie metamorfozy, wywracanie porządku, przewracanie naszego dotychczasowego świata o 180 stopni. Często zapominamy (albo wydaje nam się, że inaczej nie można), że każdy wielki krok jest sumą małych kroczków. Że gdyby zacząć od niewielkich rzeczy, drobnych spraw, można zmienić wiele... Że jeśli zacznę najpierw od siebie - tej małej postaci tutaj, tej kropeczki na mapie świata, mróweczki - to w efekcie cały świat mogę zmienić; powoli, po kolei, może nie spektakularnie, ale skutecznie.

Wpisy w ramach akcji BE CHANGEMAKER rozplanowałam tak, by na każdy temat (hasło przewodnie, jak dzisiaj "działaj") przypadały dwa wpisy: "teoretyczny" oraz "praktyczny" (jak dzisiaj) - wywiad z blogerem, który we własnym życiu wprowadza zmiany, który nie boi się działać, realizować swoich marzeń, który na swoim przykładzie pokazuje, że da się - wystarczy tylko chcieć i się nie poddawać. Mam marzenie, byśmy razem inspirowali się do twórczego zmieniania naszego życia - do przemieniania go w lepsze, by nasz świat (czy ten mały, zaraz obok, czy ten wielki, pojmowany globalnie) zwyczajnie był LEPSZY. W końcu... Hoo Hooo things patronuje rzeczom, że hoo hooo, prawda? Niech nasze życie też będzie piękne! (i duchowo, i materialnie - co wcale nie musi mieć niczego wspólnego z pieniędzmi)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz