3/21/2018

o roślinach

To mógłby być wpis w całości traktujący o książce wyśmienitego poznańskiego duetu, mógłby też być uroczym, wiosną pachnącym wstępem do kolejnej odsłony biblioteczki Pani Sowy. Nic z tych rzeczy jednak, nie tym razem. Pierwsza opcja to byłoby za mało (choć i tak dużo, bo o książce można by mówić czy pisać), a druga niepotrzebnie rozcieńczyłaby tematykę. Postanowiłam więc tytuł potraktować szerzej, jako że sama od niedawna coraz śmielej zazieleniam naszą domową przestrzeń.


Zielony kącik, który stworzyłam na potrzebę zdjęcia; rośliny spotkały się na kieliszku wody, zwykle bowiem pomieszkują w różnych częściach mieszkania. Zielony stolik - upolowany na olx za 40 złotych (sic!), już kupiony w tej odsłonie - zwyczajowo stoi w pokoju dzieci i służy za... kuchenkę. Gdy skomponowałam całość, co córcia skomentowała radosnym: "Tadam!", uznałam... że nie mam ochoty wracać do stanu "sprzed" - że tak jest zdecydowanie lepiej, jak gdyby tak właśnie być miało! Tylko jak tu teraz domowników przyzwyczaić, kącik w pokoju dzieci dla matki wydzielić, bądź też wytłumaczyć się z kradzieży przenosin stolika do pokoju obok, hmm?



Mój świętej pamięci dziadek miał rękę do roślin. Pamiętam palmę sięgającą sufitu, którą samodzielnie wyhodował z daktylowej pestki, czy PRL-owską komódkę, w której trzymał poradniki dotyczące uprawy czy pielęgnacji różnorodnych zielonych przyjaciół. Na moje nieszczęście, gdy byłam dzieckiem, bardziej interesowały mnie kolorowe "szkiełka" - maleńkie ceramiczne kwadraciki, które dziadek rozrzucał po doniczkach; łowiłam co ciekawsze kolory i traktowałam jak skarby, roślinami nie zaprzątałam sobie wówczas głowy. 

Dziś jest inaczej. 
Zaczęło się niewinnie: od pilei peperomioides ("pieniążka"), która tak mnie zauroczyła, że postanowiłam (na przekór swojej amatorszczyźnie w temacie) zaadoptować kilka szczepków i pozwolić im rozrastać się do rozmiarów widywanych na blogach/stronach internetowych. Miałam oczywiście inne rośliny w domu - były to jednak pojedyncze egzemplarze, w dodatku totalnie dla laików (choć do szczawika trójkątnego miałam chyba jednak szczęście). Pilea była pierwszą rośliną, którą przygarniałam świadomie w pełnym tego słowa znaczeniu: gotowa dbać o zielone jak o własne dzieci (wcześniej traktowałam kwiaty doniczkowe raczej jak ozdobę do wnętrz, którą od czasu trzeba podlać). A gdy pieniążek poczuł się u mnie swobodnie i któregoś dnia stał się matką (a ja chrzestną kilku uroczych małych sadzonek), poczułam, że to jest to. Zapragnęłam więcej.

książki

Tradycyjne źródło wiedzy. Mnie urzekła wspomniana już pozycja - "O roślinach". Jest nie tylko przepiękna, ilustrowana zarówno grafikami, jak i inspirującymi fotografiami (tego można było być pewnym - kto jak kto, ale Kwiaty&Miut jak nikt znają się na rzeczy), ale i pomocna: zawiera podstawowe informacje dotyczące najpopularniejszych dziś gatunków goszczących "na salonach" czy pielęgnacji i rozmnażania roślin. Nie brakuje jednak innych ciekawych propozycji - zarówno zagranicznych, jak i rodzimych. Te pierwsze mają najczęściej lepszą szatę graficzną i zdjęcia, ale nie przekreślałabym polskich książek. Niedawno znalazłam w Biedronce całkiem sympatyczną pozycję za niecałe dwie dyszki - da się!

zielone w sieci

Nieocenionym źródłem - poza książkami - jest również Internet. Tutaj głównie polecam sprawdzoną przez siebie grupę na Facebooku ZIELONE POJĘCIE (klik). Przyjemna atmosfera, możliwość zadawania pytań (od poszukiwań gatunku zakupionej rośliny, po sposoby walki ze szkodnikami) i uzyskiwania pomocnych odpowiedzi to zaledwie część dobroci. Umawianie się na wymianę roślin, chwalenie nowymi nabytkami, zdobytymi szczepkami... Jesteśmy jedną wielką zieloną rodziną - tak przynajmniej ja się tam czuję ;). Zdecydowanie polecam!
Nie mogę nie wspomnieć również o blogowych koleżankach. Karolina z Ale tu ładnie prawdziwie zazieleniła swój Instagram (zerknij TUTAJ) - w zasadzie chyba w każdym pomieszczeniu pomieszkują u niej zieloni przyjaciele. Z kolei blog Keri-Anne (www.gingerlillytea.com) przenosi mnie do romantycznej, nieco staroświeckiej krainy, która pachnie sentymentalnie i nie brak w niej umiłowania Natury. Dla przykładu, film z dziewczynkami, które ubierają choinkę w lesie... magiczny! Mrs. Polka Dot. pisała o swoich roślinach TUTAJ (z wyszczególnieniem gatunków), a W TYM MIEJSCU Pan Lis cudnie opowiadała o swoich zielonych domownikach.


Gdzie kupować rośliny?

Mogłabym napisać, że... Wszędzie, gdzie je znajdziesz! Bo i w kwieciarniach, i w sieciówkach (Przykładowo, w Aldi znalazłam swoją wysoką na niemal 80 centymetrów monsterę, która kosztowała... 15 złotych!, w Biedronce kilka razy upolowałam okazy, których nie widziałam nigdzie indziej...), i w sieci (roslinka.com czy www.mojsklepogrodniczy.pl to miejsca, gdzie ostatnio znalazłam interesujące mnie okazy), w tym na nieśmiertelnym olx! (Znalazłam tam kiedyś chyba dwumetrową monsterę, którą ktoś... oddawał za darmo. Dasz wiarę?!)

JAK kupować rośliny?

Nie sztuka znaleźć interesujący okaz w dobrej cenie. Sztuka znaleźć roślinę, która będzie zdrowa i wolna od szkodników. Nauczona doświadczeniem, niemal do każdych zakupów podchodzę sceptycznie i jeśli przebiegają one w "realu", dokładnie sprawdzam interesującą mnie roślinę. Czasem skuszę się mimo pewnych wątpliwości, ale BARDZO RZADKO. Najczęściej bowiem nie warto - półtoraroczna walka z ziemiórkami nauczyła mnie cierpliwości i odpuszczania takich zakupów. (Jeśli widzicie w sklepie niewielkie muszki latające w okolicach roślin - uważajcie!) Roślina powinna być w dobrej kondycji, mieć zdrowe liście, bez zmian chorobowych. Dobrze też świeżo zakupioną roślinę np. przez dwa tygodnie trzymać z dala od innych w domu i obserwować przez ten czas - w razie czego będzie można podjąć szybkie działania i zminimalizować ryzyko zainfekowania innych okazów.


palmiarnia w Poznaniu

Palmiarnie to miejsca trochę nie z tego świata. Przekroczywszy ich próg, człowiek przenosi się w przestrzeni, czasem również w czasie. W zasadzie... ten ostatni zamiera, wydaje się, że spowalnia, a rytm wyznacza tempo naszych kroków. Zagęszczona atmosfera, wyższa temperatura powietrza... Rozbiegany wzrok, czasem dziecięco rozchylone usta... Można się zgubić, zapatrzeć, zapomnieć!
Rok temu miałam okazję odwiedzić jedną z najciekawszych palmiarni w naszym kraju - tę mieszczącą się w Poznaniu. (W książce "O roślinach" można znaleźć inne ciekawe lokalizacje, ilustrowane zdjęciami.) Za miesiąc zamierzam tam wrócić!










"Przedszkole" lub "żłobek" dla roślin, czyli zamknięte pomieszczenie w poznańskiej palmiarni - mnie udało zajrzeć do niego przez skrawek szyby. To właśnie tam maleńkie rośliny rosną i zbierają siły, by jako dorosłe okazy stanąć obok rośliny matki. Przeuroczy widok!


A Ty? Lubisz "grać z zielone"? :)

7 komentarzy:

  1. uwielbiam zielone choć z różnym skutkiem mi to wychodzi , mój Tato miał rękę do kwiatów i zawsze w domu było zielono , u mnie no cóż bluszcze padaja mam tylko jednego , którego już dorosłego podarowała mi koleżanka i chba jednak od serca bo tyle lat już jest ze mną , a inne małe jak kupuje , to chyba mnie nie lubią ;)
    Myslę/zauważyłam tez ,że jeżei ktoś mieszka w domu ,to tam jest inna wilgotność i kwiatki żyją tam lepiej , u mnie niestety dla niektórych że za suche powietr bo mieszkam w bloku
    ale nie ustaje w swoich wysiłkach i próbuję hodować :D zeby cieszyć się zieleniom w moim domu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a pilee bardzo bym chciała ,ale jakoś nie mogę trafić ...

      Usuń
    2. Wiesz... Zauważyłam, że moje rośliny lepiej rosną i jak gdyby bardziej się dogadujemy, kiedy z nimi rozmawiam :P (a propos dogadywania się właśnie ;)) Niektóre mają własne imiona, lubię mówić im "dzień dobry", chwalę za każdy nowy listek i cieszę się z nimi, gratuluję, jak gdyby narodziło się dziecko (bo w sumie trochę tak jest ;D) Może właśnie to działa? ;)

      Co do pilei - jeśli będę miała kiedyś kolejnego maluszka, chętnie Ci wyślę :)

      Usuń
    3. ooo było by fajnie , to polecam się pamięci :D

      a mówią ,że trzeba mówić do roślin wiec chyba działa :D

      Usuń
    4. Baaa! :D Będę pamiętać!

      Chyba tak :D

      Usuń
  2. Widziałam już tą książkę na innym blogu, też polecana. Niestety roślinki to moja pięta achillesowa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też tak sądziłam, ale trzeba chyba po prostu mieć trochę szczęścia i "dogadać się" z zielonymi :D Zauważyłam np., że od kiedy do nich mówię, witam się z nimi rano czy traktuję jak domowników, lepiej mi rosną ;)

      Usuń