7/19/2019

bądź dla siebie dobra - do 30-letnich (i nie tylko) kobiet (nie tylko mam, ale do tych szczególnie)

Kilka lat temu, kiedy zaczynałam swoje życie z trójką z przodu, trafiłam na list „Do 30-letnich mam – to minie!”. Miał on, podobno, "podbić serca" redakcji serwisu babyonline, który go udostępnił. Zaciekawiona weszłam, przeczytałam i... zmarszczyłam brwi, bo miałam coraz bardziej mieszane uczucia. A potem się wściekłam. I napisałam swoją odpowiedź. 



Zapytacie, o co chodzi. Otóż pewna Catherine napisała list do mam, by się nie przejmowały tym, że, przykładowo:

(...) nasze rozmowy są fragmentaryczne, nie możemy się zrelaksować. Jesteśmy całkowicie skupione na dzieciach. Jesteśmy zmęczone. Jesteśmy rozkojarzone. Nasze ciała w tankini pokryte bliznami nie są takie, jak kiedyś.

Taaaakkk... bycie tylko i wyłącznie dla dzieci... Ja to znam, ja to przerabiam, przecież wiadomo, że jak nie zaspokoi się potrzeb niemowlęcia, ono nie da otoczeniu spokoju. Zwyczajnie trzeba przestawić priorytety, żeby nie zwariować. Ale właśnie - poprzestawiać priorytety, czyli co? Dla Catherine to jasne:
 
Widzisz, prawdą jest, że my, trzydziestki, musimy sobie odpuścić. Musimy siebie odpuścić. Mamy małe dzieci i przez jakiś czas nasze potrzeby nie są na pierwszym miejscu. Będziemy spać (albo nie) w zależności od rozkładów dnia naszych dzieci. Nie będziemy myć włosów tak często, jakbyśmy chciały.

I tutaj padło moje veto. Niezgodna na rozpowszechnianie i, co gorsza, zachwycanie się takimi treściami. Bo ja rozumiem, że jako mamy jesteśmy zmęczone, że się identyfikujemy z opisanymi sytuacjami. Ale identyfikowanie się, a pochwalanie takiego stanu rzeczy to dwie różne sytuacje, skrajne. I wcale tak różowo nie będzie, jak to próbuje potem rysować Catherine. Ale może wyjaśnię to w liście, jaki napisałam w odpowiedzi...


Droga mamo w okolicach trzydziestki,

Widzę Cię siedzącą przy komputerze, czytającą portale dla kobiet takich jak Ty - pragnących chwili wytchnienia, sączących zimną lub ciepłą kawę (zależy od stopnia wypracowania współpracy z dzieckiem), a jednocześnie sercem będących wciąż przy maluchu bądź maluchach - swoich drogich dzieciach. Czytasz porady, zaglądasz do artykułów, jak ćma podlatujesz do wiadomości od innych Tobie podobnych - bo choć często nie decydujesz się na narzekanie na głos, na wyrażenie, jak bardzo jesteś zmęczona, szukasz poparcia u innych mam. Ich szczerość jest jak balsam. A ta chwila przed komputerem to domowe SPA - dla duszy.

Trafiasz na list od Catherine, która w kilku słowach relacjonuje Twoje życie, Twoją codzienność. Tak, to ja! Och, zgadza się! Faktycznie! - słyszysz swój wewnętrzny głos, mimowolnie uśmiechasz się, bo wydaje się, że wiele kilometrów dalej znalazłaś bratnią duszę, która rozumie Cię lepiej niż niejeden najbliższy. A potem dochodzisz do fragmentu: "Widzisz, prawdą jest, że my, trzydziestki, musimy sobie odpuścić. Musimy SIEBIE odpuścić." (W oryginale użyto właśnie dużych liter, tłumaczenie złagodziło więc wypowiedź.) Być może przytakujesz głową, poważna lub zasmucona, a może zaczynasz podskórnie czuć, że coś jest nie tak, że to przecież nie tędy droga, że to nie o to chodzi...

Bo właśnie - droga mamo w okolicach trzydziestki - NIE O TO CHODZI! Czujesz, że coś się zmieniło, że nie jest tak, jak dawniej. To prawda, nie jest. Z wielu rzeczy musimy rezygnować, wiele poświęcać, bo mamy dzieci, którymi trzeba się zająć. Ale, ale! Rodzicielstwo wcale nie oznacza, że potrzeby dzieci są NAJWAŻNIEJSZE. Właśnie tak dochodzi do konfliktów w rodzinie - kiedy ktoś uważa, że jego ma być na wierzchu, że to wokół niego ma się kręcić świat... Oto klucz zadowolonej, szczęśliwej rodziny: RÓWNOWAGA. KAŻDY JEST TAK SAMO WAŻNY. Oczywiście, potrzeby niemowlęcia są inne niż przedszkolaka czy nastolatka, podobnie inne priorytety mają dorośli. Ale nikt nie ma prawa nigdy Ci powiedzieć, że Ty sama nie jesteś ważna albo jesteś ważna mniej. Bo co - bo dzieci?

A co to za argument - dzieci? Jasne, mamy więcej obowiązków na głowie, większą odpowiedzialność. Już nie możemy swobodnie podróżować, nagle zmieniać planów, pozwalać sobie na wariackie chwile szaleństwa. (Choć nikt nie powiedział, że nie dalibyśmy rady, gdybyśmy czasem chcieli!) Dzieci w pewien sposób stabilizują życie, uspokajają je, ale to dobrze. To wcale nie musi być zła zmiana, rezygnacja z czegokolwiek. To po prostu inna jakość.

Droga mamo w okolicach trzydziestki... Czytasz u Catherine, że po dziesięciu latach rezygnacji z siebie przyjdzie wspaniały okres powrotu do "raju utraconego". Znów będzie "bajka". Ja się w tym miejscu pytam: jaka "bajka"? Jakie "znów"? Naprawdę zazdrościsz tym dwudziestkom? My też miałyśmy przecież dwadzieścia lat i więcej - miałyśmy swój czas na beztroskę, ten wspaniały moment, kiedy już jesteśmy dorośli, ale jeszcze nie musimy być za kogoś odpowiedzialni - jedynie za siebie. Kiedy jesteśmy wolni - mamy pracę, czasem mieszkanie... Swoboda, radość, smakowanie życia, doświadczanie... Każdy z nas ma te dwadzieścia lat i kilka i moment w życiu na to, by szukać, rozglądać się, nie myśleć jeszcze zbyt poważnie o przyszłości, bawić. Potem decydujemy się na małżeństwo, dzieci... Nasze życie się stabilizuje, wkracza na nowe tory. Czy to źle? Czy z czegoś rezygnujemy? Oczywiście, czegoś już nie ma i nie będzie, zamknęliśmy za sobą pewien rozdział, ale czy to źle? Nasze życie teraz to inna jakość - nie gorsza, nie lepsza - po prostu inna... Nie mogę sobie beztrosko siedzieć na Instagramie nad basenem i czuć "total luz", ale nie jestem też tak "głupiutka" jak wtedy. Naiwna, niepewna siebie... Dzisiaj - mając trzydzieści lat - czuję się coraz bardziej pewnie sama z sobą, tym, co sobą reprezentuję, co myślę i czuję. Nie próbuję się już tak przypodobać otoczeniu, jak wtedy, gdy miałam lat dwadzieścia. Gdy otoczenie często dyktowało, co mam mówić, a czego nie. I choć w ważnych dla mnie kwestiach wychodziłam na przekór, wewnętrznie czułam, że zaraz się rozpadnę, że przecież co to za świat, w którym ktoś tam cię nie lubi... Wiesz, czułam, że muszę te osoby do siebie przekonać, walczyć o względy. Dziś już tak nie robię. Dziś mam już tę pewność i poczucie własnej wartości, które pozwalają mi machnąć ręką albo (na razie rzadko, ale coraz częściej, hurra!) odpyskować. Dojrzewam - głównie psychicznie.

Jednocześnie po raz drugi przeżywam swoje dzieciństwo. Jak? Dzięki dzieciom. Swoimi gestami, głosem, fantazjami przypominają mi dawną mnie - z jej marzeniami, dziecięcym światem nieprzetrawionym przez kalki kultury czy świata, w którym żyjemy. Naturalność, spontaniczność... I choć zauważam też w sobie własną matkę - gesty i głosy, których tak nie znosiłam jako dziecko (to zabawne, że powtarza się te same kwestie, których obiecywaliśmy sobie nigdy nie powtarzać) - daję sobie prztyczka w nos i staram się wchodzić do tego dziecięcego świata, czerpać z niego całymi garściami.

Jasne, jestem niewyspana. Jasne, odkąd znowu jest ze mną niemowlę, zdarza się, że dopijam chłodną herbatę. Jasne, czasem mam dość tego wszystkiego i tęsknię do czasów "sprzed". Ale wierz mi, to na dobrą sprawę głupia tęsknota. Przeszłości nie przywrócisz, czasu nie cofniesz. A ciągłe odwracanie głowy do tyłu może sprawić jedynie tyle, że będziesz miała obrzydliwy ból szyi. Serio, nie warto.

Czekasz na bajkę? Poważnie? Za dziesięć lat masz być znowu tamtą dwudziestką, ale dwa razy starszą? Kto tu kogo robi w konia, Catherine? Naprawdę w to wierzysz?

Otóż zdradzę Ci sekret, droga mamo w okolicach trzydziestki. Twoja bajka już trwa. Zaczęła się wraz z Twoimi narodzinami i trwa dalej. O tym, jak potoczą się Twoje losy, jak pokierujesz swoimi działaniami, czy spotkasz tego księcia, czy będzie "happy end", czy po drodze pokonacie smoki - to wszystko zależy wyłącznie od Ciebie, bo to Ty odpowiadasz za narrację, nie żadne Grimmy czy inni bajarze (nawet Twój mąż czy dzieci).

Zdradzę Ci jeszcze coś. Jeśli teraz nie weźmiesz się za siebie i swoje życie, nie ustalisz priorytetów, nie zadbasz o samą siebie, nie licz, że w przyszłości coś się zmieni. To jak z ogrodem, że posłużę się obrazkiem-metaforą. Sadzisz gruszę i jabłonkę. Ta pierwsza nieźle sobie radzi, rośnie silna, piękna, jesteś z niej dumna. Ale jabłonka jest słaba, potrzebna jest jej pomoc. Codziennie więc ją pielęgnujesz, zaglądasz do niej, sezon za sezonem pieścisz i dogadzasz, sprawdzasz, jak rośnie, jak się rozwija... Dostarczasz wszystkiego, czego ta potrzebuje. Po latach spoglądasz na swój sad. Co widzisz? Piękną, owocującą jabłoń. "A gdzie grusza?" - zapytasz. I wtedy ją zobaczysz - ukrytą w cieniu jabłonki. Słabą, wiotką, już dawno nieprzynoszącą żadnych owoców. Obumierającą. Tak bardzo skupiłaś się bowiem na jabłoni, że zapomniałaś o gruszy. Wiesz co, droga mamo w okolicach trzydziestki? Tą gruszą jest każda z nas... Zwyczajnie MUSIMY o siebie zadbać, nie można nam z siebie zrezygnować. Nie wolno i już!

Bo jak Ty to sobie wyobrażasz: teraz wypracujesz system, w którym dzieci są najważniejsze, a Ty schodzisz na plan dalszy, a po dziesięciu latach nagle zmiana? Otóż nie, tak to nie działa... Jeśli przez dziesięć lat będziesz z siebie rezygnować, skąd niby potem będziesz czerpać siłę do walki o siebie? I nawet jeśli, kto Ci na to pozwoli - rodzina, którą przyzwyczaiłaś do tego, że przecież Ty się nie liczysz albo liczysz się mniej? Oooo nie, Kochana. Tu jest potrzebna praca u podstaw. Już na wstępie podział obowiązków, ustalenie priorytetów. Jasne, łatwo nie jest i nie będzie, czasem z siebie trzeba przecież zrezygnować. Ale na tym właśnie polega życie w rodzinie: na kompromisach. Nie na rezygnacji z siebie na jakiś tam czas, ale na przystosowaniu się do siebie nawzajem, stworzeniu takiego domu, w którym każdy jest tak samo ważny.

I skąd ta granica dziecięciu lat (to w Twoją stronę, Catherine)? Że niby dziesięciolatek sam się sobą zajmie, że jest już samowystarczalny? A może jednak nie? Czy nie lepiej mówić o ćwierćwieczu? Bo taki po-student to już chyba pracę sobie znajdzie i mieszkanie? Wyprowadzi się z domu i zacznie życie na własny koszt? A rodzice - w tym te biedne matki-trzydziestki - będą miały znów czas wyłącznie dla siebie?

Catherine, ja wiem, że pisałaś to wszystko w dobrej wierze: żebyśmy poczuły się silniejsze, czerpały większą satysfakcję z często mało satysfakcjonującej rzeczywistości, żebyśmy mogły odetchnąć pełną piersią i powiedzieć na głos: "Uuuffff!" Ale jednak nie mogę się z Tobą zgodzić. I muszę to napisać: droga mamo w okolicach trzydziestki, nie wierz w ten "szczery do bólu" list. To nie tak, to tak nie działa. Jednocześnie nie martw się. Bo jest o wiele lepiej, niż zostało to przedstawione: Twoje życie niczego nie traci, Ty niczego teraz nie tracisz. Rozwijasz się, dojrzewasz, stajesz mądrym człowiekiem, który zna swoją wartość i jest w stanie walczyć ze światem o marzenia własne i swoich dzieci. Czy to nie jest budujące?

Ściskająca,

cytaty zaczerpnęłam z polskiego tłumaczenia listu - TUTAJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz