5/31/2020

Biblioteczka Pani Sowy (cz. 16 - książki dla dzieci)

Zapraszam do cyklu poświęconego książkom. Tym, które w minionym czasie przeczytałam sama albo ze swoimi dziećmi. Co nam się podobało, co mniej? Co polecamy? W dzisiejszym z cyklu - z uwagi na ilość książek, które ostatnio dzierżyliśmy w łapkach - wspomnę o tych dedykowanych dzieciom. Biblioteczka mamy niebawem! 😉



Miałam na wiosnę szczęście dostać w ręce dwie książki nagrodzone w konkursie literackim na współczesną książkę dla dzieci i młodzieży im. nie byle kogo, bo samej Astrid Lindgren.



Okładka jest nieco mroczna, a i po opisie fabuła nie wydaje się być szczególnie optymistyczna - a jednak intryguje. Szymona dręczy wspomnienie przeszłości - chłopak wciąż zastanawia się, co by było gdyby... Bolesne myśli sprawiają, że przez rok nie przypominał samego siebie... Wyjeżdża na wakacje do dziadka samotnie prowadzącego agroturystykę - czy tam odnajdzie ukojenie? Albo chociażby na moment ucieknie od widma przeszłości? Nie pomaga fakt, że i dziadka to widmo męczy... Obaj bohaterowie muszą zmierzyć się z bolesnymi emocjami, jakie są konsekwencją ich minionych działań. Tymczasem w ruinach spalonego szpitala psychiatrycznego ktoś kładzie kwiaty i zapala znicze...

Pomimo nieco "thrillerowato" zapowiadającej się opowieści, otrzymujemy wciągającą lekturę wakacyjną, która prócz dobrej zabawy pozostawi w czytelniku pewne przemyślenia, pobudzi do refleksji.

Jedną z równie ważnych w historii postaci jest Lena, która tak jak Szymon trafia na wakacje do niedużej mieścinki (wioski?) Bociany Małe. Okazuje się, że dziadkowie obojga zajmują się tym samym, a przy okazji... nie przepadają za sobą. Dlaczego? Piętrzące się tajemnice, a także wzajemne zauroczenie, zbliżają do siebie młodych bohaterów. To pięknie rozwijająca się znajomość, wątek romantyczny w historii, która bez niego być może byłaby nieco zbyt mroczna. Znajdziemy tu więc i młodzieżowy "romans", i elementy kryminału, i wakacyjną opowieść pełną zwrotów akcji, co pozwoli nam - dorosłym - podsunąć tę książkę młodzieży bez większych trudności... Jednocześnie przemycimy (czy może raczej przemyca to Joanna Jagiełło) życiowe prawdy: że relacje z ludźmi są ważne, że nie można budować ich bez zaangażowania i otwarcia na drugą osobę. Że czasem nie mamy wpływu na to, co się wydarzy, że powinniśmy umieć wybaczać sobie i innym. Że się zmieniamy, że dojrzewamy, a jednocześnie ktoś inny przez ten czas może się wcale nie zmieniać albo nie dojrzeć. Że każdy zasługuje na drugą szansę. Że najgorsze wakacje mogą okazać się najwspanialszymi. Że proste przyjemności bywają tymi, które cieszą najmocniej. Że zasypiasz szczęśliwy po ciężkiej pracy. 

Autorka kreśli świetne sylwetki swoich postaci - zwłaszcza młodzi bohaterowie wypadają bardzo dobrze. Myślący, przeżywający, potrafiący świetnie odczytać zachowania dorosłych, doskonale je spuentować. Nierozumiani, traktowani czasem jak niepoważni, niegodni zainteresowania, w trakcie rozwoju powieści pokazują, jak krzywdząca jest taka ocena. To ostatnie dotyczy przede wszystkim Leny - postaci kreślonej na wzór gardzącej szkołą anarchistki. Dość szybko okazuje się, że wszelkie szufladkowanie (chociażby na podstawie czyjegoś wyglądu) nie ma większego sensu, bo póki nie poznasz człowieka - jego myśli i uczuć, nie porozmawiasz z nim szczerze, otwarcie - niewiele tak naprawdę o nim wiesz. To piękna lekcja dla młodego człowieka (i nie tylko dla niego)!




"Lato na Rodos" Katarzyna Ryrych

To moja #comfortbook, o czym dowiedziałam się przypadkiem. To była niedziela, mąż smażył klopsy na obiad, zrobił przepyszne purée ziemniaczane, do tego zajadaliśmy ogórki w musztardzie, które zawekowałam rok temu. Obiad ten - bardzo domowy i także w klimacie #comfort - oderwał mnie od lektury "Lata na Rodos", do której było mi spieszno. Wtedy właśnie to sobie uświadomiłam - mile ukołysana smacznym, domowym obiadem, powracająca do bohaterów pozostawionych na ogródkach działkowych: że świat wykreowany przez Katarzynę Ryrych jest na tyle bajkowy i ciepły, że chcę tam wracać. Że może ktoś stwierdzi, że phi!, co to takiego - miejscem akcji uczynione jakieś baraki i chaszcze, bohaterami patologia z mnóstwem wolnego czasu i chore dzieciaki. A jednak zostało to przedstawione tak, że chcesz poznać tych ludzi, towarzyszyć im w codziennych wzlotach i upadkach, historiach zwykłych i tych zwariowanych, w ich... codzienności. Zwykłej, a tak niezwyczajnej... Jak wiele zależy od kąta patrzenia!

Narratorem opowieści jest trzynastoletni chłopak chorujący na autyzm. Nie dowiadujemy się tego jednak od niego, przynajmniej nie bezpośrednio. Świat widziany oczami nastoletniego bohatera wygląda inaczej, niż gdyby miał być opisywany przez niejednego dorosłego - uprzedzonego, sceptycznego, racjonalnego i... higienicznego też. Niejeden dorosły sklasyfikuje, na podstawie szybkiego spojrzenia oceni i wyda wyrok. Niejeden będzie sądził, że "wie lepiej". Tymczasem Dzicz - najbardziej zapuszczona część Rodzinnych Ogródków Działkowych (Ogrodzonych Siatką) - staje się dla chorego chłopca z "dobrego domu" całym światem. Miejscem, gdzie nikt go nie ocenia, gdzie pozwala mu się być... sobą. Gdzie też bohater przełamuje wiele ze swoich lęków czy barier, bo jeśli czujesz się szanowany i kochany, wreszcie: rozumiany, wzrastasz.

To niezwykłe, jak można przekuć historię lata na ogródkach działkowych dwójki nastoletnich przyjaciół (jeden autystyk, drugi cierpiący na zespół Tourette'a), gościa pędzącego bimber, otyłej wielbicielki tanich romansideł, faceta kręcącego jakieś szemrane biznesy i innych na... pełną magii opowieść o relacjach międzyludzkich, przyjaźni... Na refleksje o tym, czym tak naprawdę jest Rodzina i dlaczego nie zawsze będą to ludzie złączeni więzami krwi...

Chylę czoła, bo to piękna i mądra książka. Wzruszająca i dająca nadzieję. Pokazująca, że dużo dobrego może nam umykać, bo będziemy patrzeć w inną stronę, skupiać się na czymś bardziej "rozreklamowanym". Jak tytułowe Rodos... Na początku każdego rozdziału Katarzyna Ryrych przytacza opisy lub informacje dotyczące tej greckiej wyspy, chociaż nigdy się tam realnie w powieści nie wybierzemy. Chociaż dla nas tym Rodos będą właśnie... rodzinne ogródki działkowe otoczone siatką. Świetny prztyczek w nos - pokazanie, że masz pod nosem coś wartościowego, a niepotrzebnie wzdychasz do jakichś wydumanych wizji. To nie dotyczy zresztą wakacyjnej destynacji, ale chyba wszystkich składowych życia. Czy potrafisz się cieszyć z tego, co masz? Doceniać małe rzeczy? Zaćmienie księżyca? Kolorowy kryształek z oszlifowanego szkiełka? Czyjś uśmiech? Ciepłe krople wody spływające po kąpieli? Łaskotanie trawy? Swoje dziecko, które może nie do końca jest takie, jak wyobrażałaś/wyobrażałeś sobie, że będzie?

Niektórych może rozczaruje zakończenie, ale "Lato na Rodos" nie daje rozwiązań - niesie za to nadzieję. Pozwala głębiej spojrzeć w siebie i na innych. Chciałabym umieć patrzeć na świat oczami Porszaka...

Książka słusznie wygrała V konkurs im. Astrid Lindgren. Przyda się więcej nietypowych głównych bohaterów w literaturze młodzieżowej i powieści tak mądrych.

W Dziczy, czyli najbardziej niedostępnym i zarośniętym zakątku ogródków, chłopcy spędzają lato w towarzystwie Gabaryta, Pandy, Szmirabelli oraz pracującego nad eliksirem szczęścia Wuja Kukułki. To dzięki nim mogą wreszcie poczuć się "normalnie". Chociaż czy normalność w ogóle istnieje? Może została wymyślona przez ludzi, którzy nie potrafią dostrzec sensu w układaniu kamieni?



Powyższe na ten moment przeczytałam... tylko ja - mama, człowiek dorosły. Skoro jednak grupą docelową jest młodzież, zaliczam je do pozycji dziecięcych - bo i zajmują miejsce właśnie na półkach biblioteczki moich dzieci. Mam nadzieję, że one kiedyś sięgną po te pozycje i będą mile wspominały lekturę - jak ich mama!
Pozostałe książki są nie mniej ciekawe, a tym się różnią od dwóch wyżej, że (chociażby z uwagi na ilustracje) moje dzieci same z przyjemnością do nich sięgały. Mały John, niemal ośmioletni, zabiera się już za samodzielną lekturę książek i czasami znika na pół godziny/godzinę, żeby zanurzyć się w literackim świecie. Dla mnie jako literaturoznawcy i rodzica jednocześnie nie ma chyba większej dumy! 🥰


"Pan Kleks" Jan Brzechwa

To grube, sponiewierane, ale pełne wydanie przygód Pana Kleksa (zawiera wszystkie 3 tomy: "Akademię...", "Podróże..." i "Tryumf Pana Kleksa") kupiłam na Allegro za... 8,99 PLN! 🙈 Zależało mi bardzo na wersji z ilustracjami Szancera, bo taką właśnie pamiętałam z dzieciństwa. Powszechnie narzeka się na lektury szkolne, tymczasem jedną z pierwszych była właśnie "Akademia Pana Kleksa" - jedna z  najbardziej porywających i pobudzających wyobraźnię książek mojego dzieciństwa! Chciałam tak jak Adaś kąpać się w soku malinowym (który mogłabym ukradkiem popijać), odwiedzić psie niebo i odrywać sobie kawałki czekoladowego pomnika, a także mieć klucz do wszystkich drzwi i móc odwiedzać postaci z bajek (nawet gdyby to miało być tylko na chwilkę, żeby pożyczyć zapałki czy cokolwiek!). Z przyjemnością więc zabrałam się za czytanie jej co wieczór dzieciom do poduszki.

W trakcie lektury uświadomiłam sobie, że w zasadzie "Akademię..." można nazwać polskim Harrym Potterem. Też mamy niezwykłą, zaczarowaną szkołę z tajemniczym i charyzmatycznym dyrektorem, który ma niezwykłą wiedzę i umiejętności. Dużo tu magii, zaczarowanych sprzętów i postaci, a także zagadek do rozwiązania. Czasem można się też pobać! (Jak w trakcie opowieści szpaka Mateusza.) Obecnie czytamy "Podróże Pana Kleksa", a wyobraźnia Brzechwy stwarzająca coraz to kolejne wyspy czy krainy... Wow. Mamy tutaj i elementy science fiction, i zabawę lingwistyką, i antropologiczne spostrzeżenia... I przygodę, a jakże! To prawdziwy klasyk polskiej literatury dziecięcej - polecamy bardzo, baaaardzo mocno!

PS. Przy okazji zdjęć do wpisu postanowiliśmy ubrać sobie piegi. A co! Cała rodzina zamieniła się w pieguski - męska część miała kolorowe naklejki, żeńska połyskujący brokat. 🤸‍♂️








"Roboty i drony - dawno temu, teraz i w przyszłości" Mairghread Scott, ilustracje: Jacob Chabot, tłumaczenie: Bogumił Bieniok, Ewa L. Łokas

Jak ja uwielbiam serię naukomiksów Naszej Księgarni! Pomysł ujęcia w formie komiksu zagadnień naukowych jest GENIALNY. Nawet nie wiesz, kiedy się uczysz, kiedy dane, nazwiska odkrywców czy chronologia same wchodzą do głowy! Do tego wszystko jest przepiękne graficznie i dopracowane w szczegółach.

W przypadku konkretnie tego tomu - poświęconego robotom i dronom - odbywamy podróż w czasie i przestrzeni. Począwszy od starożytności, kiedy powstawały pierwsze roboty (Tak jest! Już wtedy były pierwsze próby!), po współczesność, a nawet przyszłość! Nie zabraknie tutaj podróży w kosmos, Terminatora, trzech (a nawet czterech) praw robotyki Isaaca Asimova (przytaczane czy w filmie "Ja, robot" z Willem Smithem - który to film jest zresztą interpretacją opowiadań amerykańskiego autora, czy w serialu "Teoria wielkiego podrywu" - to klasyk!). Dowiemy się czegoś o programowaniu (i jego językach), o tym, że każdy może dzisiaj skonstruować swojego robota. Mój syn bierze udział w szkolnym programie kodowania, także tak - to dzieje się na naszych oczach, mamy do tego dostęp!

Polecamy Wam bardzo gorąco całą serię. Dla mojego syna to przygoda na wiele dni pełnego pasji kartkowania książki i pierwsze próby czytania większych całości. Ja spędziłam na lekturze przyjemne popołudnie, a przy okazji dowiedziałam się wielu smaczków, rozwinęłam. Podoba mi się taka forma nauki!




"Tajemnica Canaletta" Adam Michejda

W tej książce tak wiele mogło nie wyjść! Wplecenie sponsora, czyli Alfy Romeo. Opowiadanie młodzieży o dziełach sztuki i historii architektury. Wplecenie zainteresowania geografią i ukształtowaniem terenu konkretnego, zwiedzanego miejsca. Przyznajcie się: ilu do tej pory choć odrobinę poczuło się zniechęconych? Ha! A tu proszę! Adam Michejda napisał książkę, która nie dość, że łączy to wszystko (i to całkiem sprawnie), to jeszcze wciąga jak najlepszy kryminał!

Tak mocne lokowanie produktu wydawało mi się z początku nieco przesadzone i obawiałam się, że będzie kłopotliwe (mamy i logo na okładce, i samochód na niej jest tak podpisany, wreszcie w samej powieści mamy dwie takie maszyny - w tym piękną, zabytkową Alfę Romeo 6c 1500 Sport Spider Zagato), ale... nie. Wszystko ma uzasadnienie w fabule, nic nie razi w oczy, wręcz zostało wykorzystane do przemycenia nam ciekawostek na temat motoryzacji czy wyścigów, które także odgrywają w historii ważną rolę. 

Osią całej fabuły - jak zresztą wskazuje tytuł - jest dzieło Canaletta: prezentowany w kolorze na wewnętrznej stronie okładki Widok Kapitolu z kościołem Santa Maria in Aracoeli. Przy okazji dowiadujemy się smaczków czy o autorze dzieła (zatrudnionym na polskim dworze królewskim), czy o samym obrazie. Tym, co mnie urzekło i za co przybijam autorowi piątkę (przegenialna myśl!) to pomysł zaangażowania młodych bohaterów powieści w wyłapywanie interesujących szczegółów w Widoku Kapitolu... Wydawać się bowiem może, że dawna sztuka nudzi dzieci, że jest dla nich nieciekawa. Błąd! Będzie taka, jeśli taką zbudujemy wokół niej narrację... Tymczasem tyle się dzieje ciekawego! Ktoś znalazł np. na obrazie postać, która wygląda, jak gdyby trzymała... kijek do selfie! Albo inną, która wydaje się dzierżyć miecz świetlny! Niecodzienne obserwacje towarzyszą młodym fascynatom sztuki przez niemal całą książkę, udowadniając nam, że pozornie zwyczajny obraz może być intrygujący i atrakcyjny dla współczesnego odbiorcy!

Nieprzypadkowo porównano powieść do szybkich samochodów. Akcja pędzi, a lektura jest przygodą! To prawdziwa jazda bez trzymanki, z zagadką do rozwiązania, tajemniczymi postaciami, elementami kryminału i momentami trzymającymi w napięciu. Narratorem całości jest Rafał Pilny - dziennikarz, który podróżuje z synami. Ich relacja jest kolejną przyjemną cząstką budującą tę powieść. I te mądre słowa:

Nigdy nie wiemy, kiedy zaczyna się przygoda. Rzadko zauważamy nawet, co tak naprawdę jest jej początkiem. Dopiero z czasem odkrywamy, że poprzednie wydarzenia zaczynają układać się w jakąś całość.

Mój osobisty Stig poleca!






Wydawnictwo napisało do mnie z propozycją zrecenzowania tej książki, która nieszczególnie była w moim klimacie, ale i tak szybko dałam się przekonać i zapaliłam do pomysłu. Dlaczego? Ponieważ chcieli pokazać nie tyle czytających i oceniających rodziców, co... czytające dzieci. Bo i racja: zazwyczaj to właśnie my dorośli podnosimy albo opuszczamy kciuk, podejmując decyzję o literaturze naszych pociech. To zwykle my opisujemy wszystkie te lektury swoich małoletnich, które wstawiamy na social media. Czasem oddajemy głos dzieciom, ale przyznajmy się - nieczęsto robimy to w formie szerszej niż: "I jak, Jasiu podobało ci się? Fajne było?", a dziecko odkiwnie głową na którymś tam stories albo rzuci od niechcenia: "No fajne.", byleby tylko matka dała spokój i pozwoliła wrócić do przerwanej zabawy. Także pomysł był przedni, a zaproponowana mi książka idealnie sprawdza się właśnie jako propozycja pierwszej lektury samodzielnie czytającego dziecka. Dlaczego?

Rozdziały są krótkie, miejscami króciusieńkie wręcz - dwie strony, trzy strony... Całość jest ilustrowana, poprzetykana czarno-białymi grafikami, które mogą kojarzyć się z komiksem albo nawet mangą. Od samego początku jesteśmy zanurzeni w akcji, która bynajmniej nie zwalnia - wciąż trzyma w napięciu! "Sopel bramkostrzelny..." to kolejna odsłona cyklu Akademia Szpiegów, w której dwójka młodych bohaterów powraca, by rozwiązać kolejną tajemnicę. Wszystko to sprawia, że książka Izabeli Madeja jest wyśmienitą pozycją dla wprawiającego się w czytanie dziecka. Pamiętam, jak irytowały mnie długie rozdziały w niektórych książkach, jak niejako odbierały swobodny oddech - kiedy człowiek chciał jakoś sensownie rozplanować sobie lekturę i np. ustalał, że czyta od rozdziału do rozdziału, a tutaj... 30 stron, a obiecało się mamie porządki czy cokolwiek innego. Jeszcze pal licho, gdy książka jest wciągająca, ale jak nieszczęśliwie akurat mniej pociąga... klops murowany, a zniechęcenie pewne. Tutaj natomiast nie mają prawa wystąpić! Ha! 😎 Dodatkowo jeśli dziecko ma zajawkę na piłkę nożną... Trafić lepiej nie można. Zapraszam do czytania! (Co ja tam spoilerować będę, opowiadać, o czym to... Sami się przekonajcie!)






"Literkowa książka" - wierszyki: Alicja Krzanik, ilustracje: Anna Salamon

Widziałam Instagram pani Anny Salomon, która dzieliła się kulisami dziergania poszczególnych ilustracji. MAGIA. Doceniam zarówno pomysł, jak i precyzję wykonania - te wszystkie detale, drobne elementy... Ta wyobraźnia! Książka pomaga w nauce literek - dzięki temu, że każda z nich upozowana jest na wzór słowa, które się od niej zaczyna. Jest kolorowo, jest z polotem, i z humorem - to też za sprawą wierszyków Alicji Krzanik (Uwielbiam babcię, która śni o tym, że daje koncert rocka!). Co kilka stron mamy większą ilustrację - rozkładówkę, która pokazuje szydełkowy rozmach ilustratorki. Czapki z głów!

Pamiętam, że książki z ręcznie tworzonymi ilustracjami wyjątkowo mocno na mnie oddziaływały - dawały swoiste poczucie sprawczości. Że skoro ktoś potrafił zrobić coś takiego, że skoro nie powstało to wirtualnie, a rzeczywiście i naprawdę... to ja też mogę. Być może to właśnie książki z tego rodzaju ilustracjami (czy animacje poklatkowe, chwytające ruch ręcznie wykonywanych laleczek) wpłynęły w jakiejś mierze na moją artystyczną wrażliwość i chęć sprawdzenia się.

Polecam Wam filmik z autorką ilustracji. Dowiecie się, jak one powstawały, jakie plecy ma ufoludek 😉, jakie perypetie towarzyszyły poszukiwaniom ufoludkowego koloru włóczki czy idealnego materiału na nocne niebo... Na końcu jest propozycja włóczkowej i literkowej zabawy DIY - serdecznie polecam! A może złapiecie bakcyla i zechcecie nauczyć się szydełkowania? Anna Salomon zachęca: "Zaczyna się od prostego łańcuszka, a kończy... może na książce!"



 Helena ze swoją literką 😉




"Był sobie król..." Mariusz Wollny, ilustracje: Zuza Wollny (córka autora)

Zobaczyłam te tomy na Instagramie i z miejsca się zakochałam. Teoretycznie nie powinno się oceniać po okładce, ale nie czarujmy się: w większości wypadków tak to właśnie działa 😉. Wśród tej mnogości pozycji na rynku to okładka (czy szerzej: oprawa książki) decyduje o tym, czy sięgniemy po dany tytuł, czy on będzie miał w ogóle szansę znaleźć się w naszych rękach. Oprawa tych książek jest PRZEPIĘKNA! Kliknęłam więc, złakniona informacji, może kadrów z wnętrza. Ha! Były! I sprawiły, że brnęłam w to zauroczenie jeszcze bardziej. Ilustracji jest naprawdę sporo, są kolorowe i prześliczne... Przedstawiające bohaterów historycznych i legendarnych, pobudzają wyobraźnię... A początek rozdziału zdobią maleńkie "rycinki", które tak urzekały mnie w pierwszych polskich wydaniach przygód Harry'ego Pottera! Wygląd to jednak nie wszystko - otrzeźwiłam się. O czym to w ogóle jest? O królach...? Tak - tomy prezentują historię Polski, ale bez nadęcia czy skupienia na datach i nazwiskach (przez co człowiek potem zapomina w ogóle, co się działo). Mariusz Wollny skupia się przede wszystkim na opowieściach. Sam przyznaje, że chciał stworzyć niejako swoją wersję dzieła Pawła Jasienicy - ale skierowaną do mniej wprawionego czytelnika, bardziej... przystępną. W istocie, rozpoczęcie przygody z tą serią to podróż w czasie, zasiadanie przed kominkiem, układanie brody na podciągniętych kolanach i przysłuchiwanie się bajaniu barda Wollnego. Oryginalne brzmienie mitu bądź legendy znajdziemy zderzone z imaginacjami autora, byśmy mogli wyrobić sobie własne zdanie, własny pogląd. Dużo pracy zostało włożone w uszeregowanie wydarzeń, zwłaszcza tych dawnych, co do których nie mamy jeszcze historycznej pewności (i być może mieć jej już nie będziemy). Okazać się może, że historia spisywania naszych dziejów, historyczna narracja o Polsce jest nie mniej interesująca jak sama historia. Ta seria to będzie wyśmienity prezent na Komunię czy jakąkolwiek ważną okazję. Mniejszą też, dlaczego by nie - jeśli tylko ma się środki, warto wesprzeć niewielką oficynę, w której wydawane są książki z serii. (Do swoich dostałam  kartkę z książkową ilustracją i piękne słowa podziękowania za zakup, stylizowane na staropolszczyznę. Cóż za wspaniały smaczek!)






To jeszcze nie wszystko, co czytaliśmy z dziećmi ostatnio (czeka mnie np. opowieść o "101 dalmatyńczykach" - książka różni się od filmu!), ale na ten wpis niech wystarczy. Tyle teraz powstaje pięknych, poruszających i wartościowych książek dla młodego czytelnika... Moje literaturoznawcze i matczyne serce bardzo się cieszy! 🥰

Serdecznie dziękuję:
 - Wydawnictwu Nasza Księgarnia za książki "Tam, gdzie zawracają bociany", "Lato na Rodos", "Roboty i drony..." i "Kolorowa książka";
 - Oficynie 4eM za książkę "Tajemnica Canaletta";
 - Wydawnictwu Czarna Owca za książkę "Sopel bramkostrzelny".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz