9/25/2021

Jak wychować dziecko? Albo raczej: jak nie wychowywać dziecka?

Troska dorosłych o dzieci najczęściej sprowadza się do jednego: wychowania ich na najlepszych ludzi. Czy rozumiemy pod tym pojęciem bycie szczęśliwym, bogatym, zdrowym, dobrym to już niuans. Zależy nam bowiem przede wszystkim na tym, żeby wykonać swoją "pracę" (rodzica, wychowawcy, przewodnika np. duchowego) najlepiej, żeby wykształcić w dziecku te umiejętności lub przekazać mu te wartości, które przemienią go w najlepszą wersję siebie. Nie zawsze jednak nasze metody są dobre. A jeszcze gorzej, gdy wizja "najlepszego człowieka" jest na wyjściu nieodpowiednia... 🤔

 


Dopiero co rozpoczął się rok szkolny, a ja z niepokojem w sercu zaglądam do podręczników trzecioklasisty, żeby zobaczyć, co takiego ministerstwo uznało za stosowne przekazać mojemu synowi i jego koleżankom i kolegom. Pierwszoklasistki usłyszały na przykład z wierszyka Ewy Skarżyńskiej "Wszyscy mnie lubią", że warto robić wszystko, żeby inni nas lubili - że to czyni człowieka (a może po prostu dziewczynkę) szczęśliwym 🙄. I o ile warto podkreślać wagę takich przymiotów jak przyjacielskość, opiekuńczość, bycie pomocnym czy empatycznym, o tyle pokazywanie dziecku (a może po prostu dziewczynkom), że trzeba za wszelką cenę przypodobać się innym, jest szkodliwe. Ja tam byłam, więc wiem, czym to się kończy. Miałam recytować wierszyki, grzecznie dać się wycałować cioci na powitanie, słuchać starszych (nawet gdy nie mieli racji), rezygnować ze swojego zdania (jeśli akurat komuś nie pasowało), czekać na swoją kolej i tym podobne. W efekcie trudno mi dzisiaj walczyć o swoje i stawiać granice, a chęć zadowolenia jak największej liczby osób skończyła się traumą i potrzebą pilnej terapii. Skąd więc takie treści? Skąd pęd dorosłych do unieszczęśliwiania dzieci? 

Bo wychowanie to w wielu przypadkach projekt. Miejsce rzutowania czyichś ideałów, górnolotnych założeń. Chęć dorosłych do kształtowania dziecka, by te wyrosło na "porządnego" dorosłego. Społeczeństwo ma jakiś idealny obraz, tak samo dziadkowie, nauczyciele, ksiądz, rodzice. I wielu chce spełnienia tego ideału - albo chociaż zbliżenia się do niego. To ich misja, rola, powołanie. Kształtowanie młodego człowieka. Tylko że często takie podejście to... tresura. To realizacja założeń dorosłych, która nie dopuszcza do głosu głównego zainteresowanego: dziecka. Bo człowiek to żywa tkanka, to dynamika, to relacje, to pulsujące życie, a więc i... nieprzewidywalność oraz wyjątkowość, nieszablonowość. Nie ma na świecie dwóch takich samych osób - nawet bliźnięta mają inne linie papilarne. Każdy z nas jest inny. I to jest piękne.

Każdy ma prawo przeżyć życie po swojemu - każdy ma swoją własną szansę. Możemy jako rodzice chcieć uchronić swoje dzieci, zapewnić im najlepszą przyszłość, ale nie mamy prawa przejmować kontroli nad ich życiem - nasz głos nie powinien być ostateczny, decydujący, a postawa nieznosząca sprzeciwu. Dziecko musi upadać, żeby nauczyło się podnosić z ziemi. Musi mieć szansę się wypłakać, żeby później nie tłumić w sobie żalu lub bólu i by mogło cieszyć się całym sobą. Musi być kochane nawet, gdy się złości, bo to emocja jak każda, a wsparcie rodzica buduje bliskość i poczucie bezpieczeństwa. Musi mieć prawo powiedzieć "nie", musi zostać wysłuchane. Nie pielęgnujemy półludzi czy niedorozwinięte stworzenie, które staje się pełnoprawnym człowiekiem dopiero po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach (dla niektórych rodziców nigdy). Ono jest nim od początku, a my powinniśmy być dla niego czymś w rodzaju przewodników po nowej, nieznanej krainie. Nie pouczać, nie rządzić, ale opowiadać, tłumaczyć, wyjaśniać i towarzyszyć w pięknej przygodzie odkrywania życia.

 

Wychowanie jest jak taniec. Trzeba się w nim dopasować do partnera. Dorosły musi wyrównać swoją racjonalność , przewidywalność ze spontanicznością dziecka.

- powiedział pięknie Piotr Bielski w wywiadzie dla nowego numeru "Psychologii dziecka".

 

To jednak podejście stosunkowo nowe (choć już Janusz Korczak wypowiadał się w tym duchu). Niestety, wciąż wielu dorosłych uważa, że wychowanie bez klapsa jest niemożliwe, że "dzieci i ryby głosu nie mają" lub że powinniśmy wpisać się w jakiś wzór, schemat, żeby zachowywać się "właściwie", żeby być "dobrym człowiekiem". Łatwiej kogoś szufladkować i oceniać niż otworzyć się i próbować zrozumieć (czasem coś, co nie mieści nam się w głowach, z różnych powodów: wychowania, innej kultury, dystansu społecznego albo wieku). Zabiegani w codzienności tęsknimy za tzw. "świętym spokojem", a ponieważ dzieci (zwłaszcza młodsze) są bezbronne, łatwiej nam nimi dyrygować, przezywać je, wymuszać posłuch - by się "słuchały" i by był spokój. Wreszcie żeby realizowały nasz plan wobec nich, żeby były powodem do dumy, dobrym człowiekiem, szczęśliwi. Cokolwiek którekolwiek z tych stwierdzeń znaczy 🤷‍♀️. Pal licho, kiedy robimy to w dobrej wierze i staramy się np. uczyć na własnych błędach, i kiedy rzeczywiście zależy nam na dobru dziecka, jego radości i szczęściu. Gorzej, gdy podchodzimy do małoletniego ze swoim projektem jego osoby. Kiedy niepytani, niezainteresowani zdaniem dziecka, jego emocjami czy potrzebami, zaczynamy wcielać w życie swój plan. "Zostaniesz lekarzem.", "Będziesz grzeczny.", "Nie pojedziesz na te wakacje ze znajomymi.", "Nie płacz.", "Nie dyskutuj." Ma być tak, jak rodzic (czy w ogóle dorosły) każe. Dzieci i ryby głosu nie mają. Wychowamy sobie dzieci, wychowamy młodzież na porządnych ludzi. Porządnych czyli jakich?


Podejście, że należy zaprogramować wychowanie dziecka oraz wtłoczyć wszystkie dzieci w ten sam model, który sprawdzi się u każdego (bo MUSI, bo nie dopuszcza się innej opcji) jest ogromną pułapką. Tworzy nieszczęśliwych dorosłych, choć przeprowadzony z rozmysłem pozwala wytworzyć posłuszne jednostki: czy to niepotrafiące sprzeciwić się rodzicowi wieczne dzieci, czy bezwolnych obywateli.

Dzieci chłoną jak gąbki, a od rodzaju wychowania i edukacji zależy, kim staną się w przyszłości, w co zostaną wyposażone jako ludzie. Skalę zjawiska doskonale oddaje to, co III Rzesza robiła z umysłami i sercami młodych ludzi - nie tylko nastolatków, również małych dzieci. Kiedy zaproponowano mi recenzję książki "Jak wychować nazistę. Reportaż o fanatycznej edukacji" Gregora Ziemera, wiedziałam, że nie będzie to lektura lekka. Z drugiej strony chciałam przekonać się, jak wyglądało masowe wychowywanie do nienawiści. 

 


Gregor Ziemer był dyrektorem Szkoły Amerykańskiej w Berlinie; swój reportaż rozpoczyna od wspomnienia, jak po skończonych lekcjach grupka niemieckich uczniów zaczęła znęcać się nad żydowskimi dziećmi, które opuściły mury jego własnej placówki. Nikt specjalnie nie reagował ani nie przejmował się sytuacją - to była III Rzesza, atakowani kamieniami uczniowie byli obcy, niepożądani, a u niemieckiej młodzieży pielęgnowano poczucie wyższości ("To Niemcy powinny rządzić światem!"). Urzędnicy umywali ręce, niektórzy nie kryli się ze swoimi poglądami. Tamten "ponury zimowy dzień w Berlinie" ostatecznie nakłonił Ziemera do wyprawy, którą planował od 1933 roku: odwiedzenia placówek edukacyjnych III Rzeczy, by na własne oczy przekonać się, w jaki sposób indoktrynowano dzieci i młodzież. Udało mu się. W 1939 roku dotarł do domów matki i dziecka, szpitali sterylizacyjnych, izb dla noworodków, niemieckich szkół i uniwersytetów, był na szkoleniach członków Jungvolk czy Hitlerjugend. Obserwował czteroletnich chłopców z zabawkowym karabinem w ręce, którzy marzyli o zabiciu jakiegoś Francuza, dziewczęta fantazjujące o urodzeniu jak największej ilości dzieci ku chwale Fürera (najlepiej synów - by mogli umierać za Wodza) czy nieznających litości młodych mężczyzn przekonanych o wyższości i niezłomności własnej narodowości. Wszystko, łącznie z dialogami, przedrukiem cytatów z podręczników czy czytanej w szkołach literatury, znalazło się w jego skrupulatnie stworzonym reportażu. Reportażu będącego dokumentem, "który pokazuje, jak można człowieka pozbawić wolności wewnętrznej, przekonać do zabijania Innych, a on pozostaje radosny i szczęśliwy", jak ujął to w podtytule do swojego wstępu Bogdan de Barbaro, polski psychiatra (a także ojciec Natalii de Barbaro - autorki "Czułej przewodniczki"!).


Wielu (mam przynajmniej taką nadzieję) doskonale wie, ile zła wyrządziła ideologia III Rzeszy - podejście, że Niemcy są narodem wybranym, jedynym zdolnym nieść kaganek kultury reszcie świata. Krajem silnym, nieznającym strachu i słabości. Krajem niesprawiedliwie osądzonym i traktowanym - który musi teraz pokazać reszcie swoją wielkość. Wszyscy inni stawali się wrogami - jeśli nie bezpośrednio, jeśli nie z marszu skazanymi na zagładę, to przynajmniej gorszymi, z których Niemiec ma prawo się pośmiać, wytknąć palcami. Inne równało się złe.

Znamy tę narrację. Kojarzymy ją z filmów, wycieczek do Auschwitz, zatrważających statystyk z podręczników do historii czy mrocznych opowieści z książek. A jednak tamte wydarzenia, w zasadzie nieodległe (nie minęło nawet 100 lat, wciąż jeszcze żyją ludzie je pamiętający), zdają się być jakimś dawnym echem, duchem, który nawiedza, ale z którym nie mamy za wiele wspólnego. Czy jednak na pewno? Wciąż mam w głowie wystąpienie Mariana Turskiego, byłego więźnia Auschwitz, który w trakcie uroczystości z okazji 75. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau przytoczył słowa obecnego tam zresztą prezydenta Austrii Alexandera Van der Bellena: „Auschwitz ist nicht vom Himmel gefallen” - Auschwitz nie spadło z nieba.

 - No jasne, że nie spadło z nieba  - mówi Turski. - Może się to wydawać banalnym stwierdzeniem, ale jest w tym głęboki i bardzo ważny do zrozumienia skrót myślowy. Przenieśmy się na chwilę myślami, wyobraźnią we wczesne lata 30. do Berlina. 

Znajdujemy się prawie w centrum miasta. Dzielnica nazywa się Bayerisches Viertel, Bawarska Dzielnica. Trzy przystanki od Kudammu, ogrodu zoologicznego. Tam, gdzie dziś jest stacja metra, jest Bayerischer Park – Park Bawarski. I oto jednego dnia w tych wczesnych latach 30. na ławkach pojawia się napis: „Żydom nie wolno siadać na tych ławkach”. Można powiedzieć: nieprzyjemne, nie fair, to nie jest OK, ale w końcu jest tyle ławek dookoła, można usiąść gdzieś indziej, nie ma nieszczęścia.

Była to dzielnica zamieszkała przez inteligencję niemiecką pochodzenia żydowskiego, mieszkali tam Albert Einstein, noblistka Nelly Sachs, przemysłowiec, polityk, minister spraw zagranicznych Walther Rathenau. Potem w pływalni pojawił się napis: „Żydom zabroniony wstęp do tej pływalni”. Można znów powiedzieć: nie jest to przyjemne, ale Berlin ma tyle miejsc, gdzie można się kąpać, tyle jezior, kanałów, prawie Wenecja, więc można gdzieś indziej.

Jednocześnie gdzieś pojawia się napis: „Żydom nie wolno należeć do niemieckich związków śpiewaczych”. No to co? Chcą śpiewać, muzykować, niech zbiorą się oddzielnie, będą śpiewali. Potem pojawia się napis i rozkaz: „Dzieciom żydowskim, niearyjskim nie wolno bawić się z dziećmi niemieckimi, aryjskimi”. Będą się bawiły same. A potem pojawia się napis: „Żydom sprzedajemy chleb i produkty żywnościowe tylko po godzinie 17”. To już jest utrudnienie, bo jest mniejszy wybór, ale w końcu po godzinie 17 też można robić zakupy.

Uwaga, uwaga, zaczynamy się oswajać z myślą, że można kogoś wykluczyć, że można kogoś stygmatyzować, że można kogoś wyalienować. I tak powolutku, stopniowo, dzień za dniem ludzie zaczynają się z tym oswajać – i ofiary, i oprawcy, i świadkowie, ci, których nazywamy bystanders, zaczynają przywykać do myśli i do idei, że ta mniejszość, która wydała Einsteina, Nelly Sachs, Heinricha Heinego, Mendelssohnów, jest inna, że może być wypchnięta ze społeczeństwa, że to są ludzie obcy, że to są ludzie, którzy roznoszą zarazki, epidemie. To już jest straszne, niebezpieczne. To jest początek tego, co za chwilę może nastąpić.

(Całe wystąpienie można przeczytać TUTAJ.)


Daleko mi od stwierdzenia, że obecny polski rząd projektuje nam "III Polszę" - byłabym niesprawiedliwa i brutalna, równając ze sobą działania tamtejszych niemieckich i obecnych polskich polityków. Chcę by już tutaj dobrze to wybrzmiało: w Polsce jeszcze nie jest tak źle - przy czym chciałabym, żeby słowo "jeszcze" zostało dostrzeżone, żeby było żółtą lampką ostrzegawczą, chorągiewką Historii, która daje nam sygnał, by zaprzestać ruchu w pewnych kierunkach - bo za blisko im ku nienawiści, a potem eksterminacji. Bo nie musimy wcale zamykać w komorach gazowych. Możemy skazywać na samobójstwa albo trzymać na granicy. Ludzkie okrucieństwo jest kreatywne.


III Rzesza swoje moralnie podejrzane działania (np. przymusowe sterylizowanie kobiet, które "nie powinny" mieć dzieci) usprawiedliwiała literą prawa. "Mamy sądy!" - pada stwierdzenie, z którym trudno dyskutować (s. 51), które przeraża, bowiem władza ludzi Fürera jest potężna.

Słowo Partii jest ostateczne, a "Niemiecka szkoła w Trzeciej Rzeszy (...) Ma swoją misję, we współpracy z innymi elementami Partii, która polega na kształtowaniu i formowaniu narodowosocjalistycznej jednostki zgodnie z rozkazami Partii" (pisał Herr Rust na s. 9 podręcznika dla niemieckich nauczycieli - "Jak wychować nazistę", s. 37) "Działalność i metodyka i administracja tych instytucji są kontrolowane przez Partię za pośrednictwem ministra edukacji." (s. 220) Przypomina to pomysł zwiększenia kompetencji kuratora oświaty, wybieranego przez ministra edukacji, który mógłby odwoływać dyrektorów placówek, decydować o tym, kto z jakimi zajęciami przychodzi do szkoły, jaki jest program, jak jest realizowany, czego naprawdę uczą nauczyciele. Trudno mi nie odnieść wrażenia, że w miejsce rzeczywistej troski o dobrostan ucznia, w całej tej reformie chodzi o ukrócenie "lewackości" - ograniczenie dostępu do edukacji seksualnej (tej w formie proponowanej przez WHO, o której pisałam w artykule Horror, czyli skąd się biorą dzieci - o potrzebie edukacji seksualnej i o tym, jak robić to z głową), pokazywania, że LGBT+ to czujące osoby, a nie "ideologia" itp. Jak gdyby istniała tylko jedyna słuszna linia myślenia, patrzenia na świat (Co paradoksalne, rząd tłumaczy zmiany - czyli zwiększenie kompetencji kuratora - poszerzeniem decyzyjności rodziców. Skoro tak, to może niech - Uwaga! - poszerzą decyzyjność rodziców? A nie kompetencje kuratora? 🤷). Telewizja publiczna przekazuje zniekształcony obraz rzeczywistości, który jest propagandą sukcesu, jednocześnie wyśmiewa innych. Przypomina to podejście Karla Bömera, docenta na Wydziale Nauk Politycznych. Prowadził on trzy kursy na niemieckiej uczelni w trakcie tworzenia reportażu przez Ziemera i wypowiadał się o prasie amerykańskiej, że to "najobrzydliwsza, najbardziej nieuczciwa, najbardziej przesycona Żydami prasa na całym świecie. Jest wydawana przez kryminalistów, pisana przez kłamców i czytana przez idiotów. Jej metody to tania sensacja, a jej zasady określają nieuczciwi reklamodawcy, ogólnie jest infantylna." (s. 233) W trakcie pewnej lekcji "Grupę Semitów w ich orientalnym domu z płaskim dachem skwitowano uwagą: gdyby Żydzi zostali w Palestynie, nie byłoby dzisiaj kłopotów na świecie." (s.101), a "Liczne eksponaty dotyczące wczesnych plemion germańskich zainspirowały nauczyciela do opowiedzenia, jak to ludy germańskie zawsze były przykładem prawości wśród plemion - jako pierwsze przyniosły do Europy prawdziwą kulturę, najwcześniej wypracowały prawdziwe rządy (...)" (s. 102) Otworzyłam niedawno książkę o historii Polski, którą dostał mój syn - rzecz autorstwa m.in. Jarosława Szarka, prawicowego historyka. Pełno tam pietyzmu i wychwalania naszego narodu, zwracania uwagi na niesprawiedliwość Losu, ale i wolę walki, siłę Polaków. W jednym z rozdziałów rubryczki "Ludzie" (z krótkimi biogramami czy prezentacjami co ważniejszych person) zapełniono... małoletnimi, którzy brali udział w walkach i nierzadko w nich ginęli. Ku chwale Ojczyzny, rzecz jasna. Ta wydana stosunkowo niedawno książka wydaje się idealnie wpisywać w program szkół podstawowych, gdzie będzie kładziony dodatkowy nacisk na udział dzieci w II Wojnie Światowej. Po co, pytam? Dla chwały? Wzbudzania patriotycznych postaw, chęci wychwalania umierania za kraj? W wojnie nie ma nic chwalebnego. Dzieci powinny mieć możliwość być dziećmi - bawić się, wspinać po drzewach, nie biegać z listami czy granatami. (Polecam gorąco obejrzenie filmu "Jojo Rabbit" - przedstawia dziecięcą perspektywę nazizmu, wojny i nienawidzenia Innych.) Taka indoktrynacja jednak działa - w każdym razie działała w III Rzeszy. Gregor Ziemer przysłuchiwał się wspólnym śpiewom młodych chłopców. Wspomina: "nie słyszałem żadnej piosenki wyrażającej delikatniejsze uczucia: przyjaźni, miłości do rodziców, miłości bliźniego, radości życia, nadziei na przyszłość. Piosenki chwaliły poświęcenie dla sprawy, opowiadały o bitwach, zakrwawionych flagach i grobach bohaterów." (s. 101) Młodzieży polecano lektury szczegółowo opisujące egzekucje czynione na niemieckich żołnierzach. To były historie fabularyzowane, barwne, opowiadania i powieści zakorzenione w ówczesności, ale odpowiednio podkoloryzowane. Emocje dzieci były tym samym "doprowadzane do temperatury wrzenia przez opowieści, które przemówiłyby do poczucia sprawiedliwości każdego chłopca. Tego, że pokazują zaledwie jedną stronę historycznych wydarzeń, nigdy nie pozwolono mu dostrzec." (s. 146) Paweł Skrzydlewski (znany z "gruntowania dziewcząt do cnót niewieścich") mówił w jednym ze swoich słuchowisk, że "normalnie rozwijające się dziecko z czasem odkrywa także, że jest dzieckiem nie tylko mamy i taty, ale właśnie ojczyzny". Brzmi to dość niebezpiecznie, bowiem stanowi niejako zawłaszczanie sobie przez państwo prawa do życia danego człowieka - oczekiwanie, że ten młody człowiek będzie zachowywał się w konkretny sposób, dokonywał konkretnych wyborów, wyznawał konkretne wartości. Tymczasem ludzie są różni i w wolnym kraju (w idealnej sytuacji) powinno być miejsce dla każdego.

Chłopcy mieli zostać żołnierzami Fürera, a dziewczęta... matkami tych żołnierzy. Niejaki Herr Geheimrat Becker mówił, że każda dziewczyna "musi nauczyć się obowiązków matki, zanim ukończy szesnaście lat, aby mogła rodzić dzieci. Dlaczego dziewczęta miałyby zawracać sobie głowę wyższą matematyką, sztuką, dramatem albo literaturą? Mogą rodzić dzieci bez takiej wiedzy." (s. 170) Nierzadko wspominano, że podniesienie dzietności było największą ambicją Rzeszy (s. 58) Jedna z młodziutkich dziewcząt, po przedstawieniu teatralnym swego autorstwa, podkreślała morał wystawionej przez panienki sztuki: "wszystkie kobiety w Trzeciej Rzeczy zostały przez Fürera poproszone o zajęcie się dobrem przyszłości Niemiec. Najlepiej mogły to zrealizować, rodząc dzieci, dużo dzieci. Czyż nie jest to znacznie wspanialsze od bawienia się w politykę, z którego i tak mogłyby dla nich wyniknąć tylko same kłopoty?" (s. 65) Trudno mi w tym miejscu nie dostrzec analogii do słów wypowiedzianych przez Przemysława Czarnka, obecnego ministra edukacji, na Kongresie Ruchu "Europa Christi" (tematem był "Kościół i państwo w służbie rodziny"): "Kariera w pierwszej kolejności, a później może dziecko. Prowadzi to do tragicznych konsekwencji. Jak się pierwsze dziecko rodzi w wieku 30 lat, to ile tych dzieci można urodzić? To są konsekwencje tłumaczenia kobiecie, że nie musi robić tego, do czego została przez pana Boga powołana." Za tymi słowami idą konkretne plany i realne zmiany wprowadzane przez ministerstwo. Jak zapowiedział Czarnek w trakcie debaty w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (pod hasłem: "Kościół – państwo – społeczeństwo obywatelskie w służbie rodzin w Polsce. Inspiracje nauczaniem Stefana kardynała Wyszyńskiego i św. Jana Pawła II"): "Musi iść wielka promocja rodziny. Musi iść za tym wielka promocja małżeństwa, cały program wychowawczy naszego społeczeństwa, dzieci, młodzieży. Program wychowawczy, który będzie realizować państwo, samorząd i Kościół." Zgodnie z zapowiedzią, nauki o rodzinie mają stać się odrębną dyscypliną naukową - już nie wystarczy, że jest taki kierunek, to dla ministra za mało. "My tego bardzo potrzebujemy z uwagi na kryzys rodziny i ataki ze strony rozmaitych ideologii, które z rzeczywistością i z prawdą nie mają nic albo niewiele wspólnego" - tłumaczy. - "Musimy bronić rodziny naukami o rodzinie jako odrębną dziedziną naukową i to dzisiaj zapowiadamy w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, do tego się przygotowujemy i w 2021 roku będziemy chcieli to zrealizować".


Bogdan de Barbaro zauważył, że przydatni w zmianie psychologicznej ludzi są "(...) cyniczni politycy, konformistyczni dziennikarze czy sprzeniewierzający się wartościom chrześcijańskim księża. Oni opowiedzą nam, że jesteśmy niezwykle, a może nawet wyjątkowo dobrzy, dzielni, ale przez Innych krzywdzeni i że oni obronią nas przed wrogami. I to nasze poczucie krzywdy, lęki i agresja zostaną politycznie zagospodarowane." (s. 12) W napisanym przez niego wstępie padają też słowa, które pozostają w człowieku na długo: 

 

Czytając tę książkę, konfrontujemy się z niezwykle współcześnie i boleśnie brzmiącymi pytaniami: Czy w procesie wychowawczym osoby odpowiedzialne za system wartości młodego człowieka kładą nacisk na otwartość wobec różnorodności świata czy odwrotnie: zniechęcają do tego, co Inne? Czy zachęcają do zaciekawienia i twórczej niepewności, czy odwrotnie: przedstawiają uproszczony, doktrynalny i zero-jedynkowy obraz świata? Czy tworzą warunki do relacji empatycznych, czy odwrotnie: poprzez wskazywanie kozła ofiarnego nagradzają postawy agresywne, wykluczające? W zależności od tego, jaki styl pedagogiczny przyjmują wychowawcy, tacy będą ich wychowankowie: otwarci, twórczy, życzliwie zaciekawieni tym, co Inne, lub fanatycznie zamknięci we własnych wyobrażeniach i skłonni do agresywnego ataku na to, co pozostaje w niezgodzie z ich wizją świata. Innymi słowy: wychowanie ku miłości czy ku nienawiści? Wychowanie ku życiu czy ku śmierci?

Bogdan de Barbaro, "Wstęp (do dokumentu, który pokazuje, jak można człowieka pozbawić wolności wewnętrznej, przekonać do zabijania Innych, a on pozostaje radosny i szczęśliwy)" 

(w: Grgor Ziemer, "Jak wychować nazistę", s. 8)

 

Od kilku lat obserwuję, w jaki sposób dzieli się Polaków, jak próbuje się ludziom wmówić, że ktoś myślący inaczej jest zły, jak ludzie są odczłowieczani, bo sprowadzani do "ideologii". Męczy mnie dyskutowanie z tymi, którzy są zamknięci na rozmowę i poznanie zdania drugiej strony. Którzy uparcie (choć skutecznie, tego im odmówić nie można) stosują metodę zdartej płyty i idą w zaparte.


Mam w rodzinie i wśród bliskich znajomych osoby nieheteronormatywne - to wspaniałe, wrażliwe osoby, które nie mogą jednak w pełni cieszyć się życiem, bo spotykają się z wyzwiskami, ocenami. Obecnie dzielą swoje życie na pół, tworzą dwa scenariusze na życie - ot, na wszelki wypadek. Albo się uda i będzie się dało żyć w naszym kraju, albo będą zmuszeni emigrować. Niektórzy myślą o śmierci.

 

Skończyłam niedawno czytać ostatni tom cyklu "Supercepcja" - opowiadającego o przygodach kilku jedenastolatków posiadających niezwykłe moce. Każde z tych dzieci jest inne, wyróżnia się, przez co jest raczej outsiderem, nierzadko bywa wyśmiewane. Próbują sobie radzić z poczuciem samotności, aż do czasu, gdy... spotykają siebie nawzajem. Pod koniec serii jedna z bohaterek, Julka, mówi do przyjaciół:

 - Wiecie, ja zawsze, odkąd pamiętam, chciałam być normalna. Marzyłam, żeby nie chodzić w rękawiczkach, nie mieć siniaków od lekkiego dotknięcia, żeby mnie nie bolało, jak chodzę na bosaka po plaży. Marzyłam, żeby spotkać dobrą wróżkę, która by mnie odczarowała. Ale zamiast wróżki spotkałam was. Klarę, Zosię, Tymona, Janka, Aurelię i Aureliusza. I wy mnie odczarowaliście. Bo z wami poczułam się nie tylko normalna, ale też wyjątkowa. Doceniłam to. 

 Katarzyna Gacek, "Supercepcja. Wielka ucieczka"

 

Tacy właśnie bądźmy - dla swoich dzieci, dla innych dookoła siebie. Bądźmy tymi, którzy odczarowują. Którzy sprawiają, że człowiek po drugiej stronie czuje się nie tylko normalny, ale też wyjątkowy.

2 komentarze:

  1. Ogólnie to wpis napisany z sensem, ale zamiast recenzji książki widzę tu raczej bolączki autorki związane z sytuacją w naszym kraju. Analogia może i nieco słuszna, ale są też aspekty z którymi się nie zgadzam.

    Sam jestem osobą LGBT, ale nie powiedziałbym by rząd robił tu źle. Mam na myśli to, że poza aspektem kościelno-wychowawczym, rząd chce uzmysłowić ludziom pewne konserwatywne wartości które dzisiejsza cywilizacja zdaje się niestety zapominać. Polska i tak na reszcie Europy jest konserwatywna, więc nie ma znaczenia czy z czy bez osób LGBT. I całe szczęście. Problem jest taki że polski konserwatyzm jest niestety religijny, a ta religijność jest przekrzywiana na wiele różnych sposobów które zaprzeczają zdrowemu podejściu.

    Drugim problemem jest nadmiar ze strony państwa, a brak wolności od państwa. Nie zgadzam się jednak z autorką że określone wzorce zachowań dla danych ludzi są złe. To właśnie różnorodność zachowań powoduje zbyt zachwiane i nieharmonijne społeczeństwo, gdzie jednostki są dla siebie niebezpieczne, a zaufanie ludzkie zaczyna maleć. Pod tym względem uważam że autorka za bardzo odlatuje w stronę lewicowości, która zatraca podstawowe wartości jak szacunek, hierarchię i porządek.
    Niezdyscyplinowane społeczeństwo, to nie jest wolne społeczeństwo. Szczególnie dla ludzi uznanych za „mniejszości". Kwestia jest taka by znaleźć odpowiednie proporcje między tym co liberalne, a tym co konserwatywne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jestem lewicowa, nigdzie tego nie ukrywam. I to prawda, nie podobały mi się rządy PiS - chociażby dlatego, że w podejściu wielu polityków partii, jej ministrów, brakowało tego szacunku, o którym piszesz, osobo komentująca. Co rząd robił źle w kontekście osób LGBT+? A chociażby to, że twierdził, że nie mają prawa bytu - że to ideologia. Pojawiały się hasła o konieczności leczenia takich postaw (już dawno odrzucone przez naukę), łączono to z ped0filią. Nie chce mi się wierzyć, że osoba, która utożsamia się jako LGBT naprawdę tego nie widzi. Ludziom należy się szacunek - niezależnie od poglądów, niezależnie od religii. Więcej: mamy to zagwarantowane w konstytucji! Zgadzam się, że potrzebne są pewne zasady życia społecznego, ale nie może być tak, że jedni są równiejsi i mają "prawo" narzucać swój pomysł na życie innym. Tak to nie działa. Zgadzam się, że ważne są proporcje. Ale rząd PiS je zachwiał - i to znacząco. I tak, w trakcie czytania uderzyły mnie podobieństwa - dlatego o tym wspomniałam. W tym między innymi tkwi siła literatury, że można odnajdywać nawiązania do własnego życia - i można z niej wynosić lekcje. I może warto, by ktoś te lekcje wyniósł. Dyscyplinowanie społeczeństwa może przybrać kartykaturalną formę - i też może zabrać ludziom wolność. Wręcz odnoszę wrażenie, że niezdyscyplinowani są bardziej wolni od tych zdyscyplinowanych.

      Usuń