Co mają ze sobą wspólnego Bridgertonowie, pierścień Saurona, Albus Dumbledore i... Indiana Jones?! Chodźcie, zapraszam na podróż w czasie i przestrzeni: do dzieciństwa mojego i moich dzieci!
Dzieciństwo pełne przygód
Mam wielkie szczęście, że moi rodzice czytali książki, lubili muzykę i kino. Wychowywałam się w domu, gdzie ściany zajmowały wypełnione po brzegi regały, a obok tacinego komputera stała szafeczka z płytami CD. Jako dzieciak słuchałam więc - siłą rzeczy - Pink Floydów, Clannad, Michaela Jacksona, Edyty Górniak (zwłaszcza genialnej płyty "Dotyk"), Varius Manx, Madonny (tutaj królowała płyta "Ray of Light"). Była też Enya, musicale "Hair" i "Skrzypek na dachu" (wersja filmowa z lat 70.), nawet Kazik.
W przedszkolu poznałam "Gwiezdne wojny" i "Indianę Jonesa" - moje dwie ukochane serie filmów przygodowych z dzieciństwa. Co roku chodziliśmy do kina na nowości Disneya (wtedy kinowe animacje dla dzieci wychodziły właśnie raz, góra dwa razy na rok), na bieżąco oglądałyśmy z siostrą Disneyowskie seriale, które wypuszczali na kasetach VHS (a które potem transmitowała telewizyjna jedynka w ramach sobotnich seansów dla dzieciaków). Czasem też odwiedzaliśmy wideotekę, gdzie przy półkach zapełnionych kolorowymi okładkami czułam się jak w sklepie z cukierkami. Potem człowiek miał tydzień na oglądanie nowej opowieści (Pamiętaj o naciągnięciu taśmy na początek!), a przy okazji zwrotu kasety... wybór kolejnej! Wtedy na równi z animacjami wrzucałam do odtwarzacza wideo teledyski Quinnów. "A Kind of Magic", "I Want To Break Free" czy "Radio Ga Ga" traktowałam tak samo jak bajki: wgapiałam się w telewizor, zafascynowana oglądanymi obrazkami.
Do tego klasyki literatury dziecięcej czytane nam do poduszki przez mamę czy spacery z tatą śladem elfów łowców lub elfów strażników wraz z poszukiwaniem magicznych artefaktów w parku. Nie wiedziałam, że tata wciąga mnie i moją siostrę w świat jednej ze swoich ulubionych książek...
"Władca pierścieni"
Kiedy po świecie rozeszły się plotki, że powstanie ekranizacja "Władcy pierścieni", tata wyciągnął z odmętów biblioteczki maleńki tom zatytułowany "Wyprawa" (tak, tak, to inne tłumaczenie "Drużyny pierścienia") i przeczytał fragment o czarodzieju, który wyławia z paleniska zaczarowany pierścień. Złota obrączka była... chłodna, a na jej powierzchni pojawiły się litery w obcym języku.
Jeden, by wszystkimi rządzić.
Jeden, by wszystkie odnaleźć i w ciemności związać.
W krainie Mordor, gdzie zaległy cienie...
Tak rozpoczęła się moja wyprawa do Śródziemia - jeszcze zanim ktokolwiek z moich znajomych w ogóle słyszał o "Władcy pierścieni". To był tytuł znany wielbicielom literatury fantastycznej, ale poza tym światkiem raczej... nienagłośniony. Oczywiście dzisiaj to się w głowie nie mieści, ale przed rokiem dwutysięcznym tak właśnie było.
- Co ty czytasz? Co to za cegła? - pytali koledzy na korytarzu, kiedy orientowali się, że z własnej woli czytam jakąś książkę, w dodatku grubą.
- To światowej klasy bestseller - ucinałam, kiedy reagowali chichotem na opis fabuły.
- Eee tam, seler! - śmiali się, ale kiedy kilka miesięcy później film Petera Jacksona wszedł do kin... biegli do mnie pożyczać książkę.
Czym skorupka za młodu nasiąknie...
Mogę więc powiedzieć, że rodzice wprowadzili mnie w niezwykły świat tekstów kultury: filmów, książek, seriali... Dzięki nim byłam na bieżąco z kinowymi nowościami, miałam okazję rosnąć przy ścieżce dźwiękowej do "Miasteczka Twin Peaks", z nudą potrafiłam poradzić sobie z pomocą literatury.
Mama wzdychała, kiedy marudziłam, że nie będę oglądała z nią "W starym kinie" - a dzisiaj sama chętnie odkurzam takie filmy. Teraz wie, że może do mnie zadzwonić z informacją, że w telewizji puszczają "Poldarka", a ja przełączę kanał. Wspólnie wzdychałyśmy do pana Darcy'ego w mokrej koszulce po wyjściu z jeziorka (Coooliiiin!) czy podziwiałyśmy rozmach Bridgertonów. Co zabawne, moje pudełko po babci (które służyło mi w dzieciństwie do przechowywania skarbów i pamiątek) jest identyczne jak to, które trzymała na kolanach Claudia Jessie - serialowa Eloise Bridgerton!
To dzięki mnie poznały Gwiezdne Wojny czy Harry'ego Pottera. Zresztą... przygodami brytyjskiego czarodzieja zaraziłam też swojego tatę, który jest moją bratnią duszą pod względem różnych kulturowych kombinacji książkowo-filmowych. W zeszłym roku wyciągnęłam go do kina na dzień dziecka na "Cruellę" - oboje bawiliśmy się na seansie świetnie!
Opowiadam dzieciom świat za pomocą tych historii. Uczą empatii, patrzenia głębiej, myślenia. Przemycają wiedzę np. historyczną czy psychologiczną, ale często są przede wszystkim... świetną zabawą! Jesteśmy jak bohaterowie tych historii: przenosimy się do innego świata, a nasza kanapa jest wehikułem czasoprzestrzennym. Ha, na "Doktora Who" też jeszcze przyjdzie czas!
Podkradam też tacine pomysły, by ukochane opowieści przenosić z kart książek czy ekranu telewizora do rzeczywistości. Zamówiłam dzieciom czapki z lwim herbem i w kolorach Gryffindoru, na Halloween zrobiłam widmokulary Luny Lovegood, a wspólnie z dziećmi walczymy czasem na papierowe miecze świetlne. Uwielbiam nasze spacery do pobliskiego parku, gdzie rośnie drzewo przypominające mi zawsze to z Gondoru (choć nie jest idealnie białe).
Uwielbiam filmowe czy książkowe gadżety. Stalowa złota obrączka z motywem Władcy Pierścieni jest jak spełnienie Gollumowych fantazji: ten jeden jedyny ssssskaaaaarb jest w zasięgu każdego! Najważniejszy z pierścieni mocy dostosowywał się do rozmiaru palca osoby go noszącej. Gadżet nie ma co prawda takich magicznych właściwości, ale można wybierać z wielu rozmiarów (i dla kobiet, i dla mężczyzn, palców i smukłych, i tych mocarnych), a dobór tego odpowiedniego jest niezwykle prosty (na stronie jest przejrzysta instrukcja). Zawsze też... można nosić go na łańcuszku, jak robił Frodo 😎. Czyżby to był idealny prezent dla mojego taty na Dzień Ojca 🙊?
Złocisty pierścionek Mason pozwala mi z kolei poczuć się jak wielka dama, bohaterka któregoś z kostiumowych seriali czy filmów. Jest uniwersalny, bo może być sygnetem dla mojego męża lub połyskującym pierścionkiem dla mnie. Ha, jestem niczym Albus Dumbledore albo któryś z dzieciaków z "Kapitana Planety"!
Dziecko patrzy, dziecko słucha
Jesteśmy dla swoich dzieci wzorami, najwięcej uczą się poprzez naśladowanie. Możemy objaśniać świat na tysiąc różnych sposobów, ale jeśli nie żyjemy według własnych zasad, nie przekażemy swoich wartości dziecku.
Moi rodzice czytali, widywałam ich z książką w ręku, ze zniecierpliwieniem czekających na jakąś premierę filmową albo słuchających swojej ulubionej muzyki - przy nas, bez dzielenia czasu na ten dla "maluchów" i "dorosłych". Ich dom był ich przestrzenią życia, a puszczana muzyka soundtrackiem do niego. Lubię dzisiaj w ten sposób myśleć o płytach, które puszczam w różnych sytuacjach: stają się tłem dla śmiechu, rodzinnych tańców, tłem spotkań towarzyskich czy refleksji w mniejszym gronie, czasem w samotności.
Wspólne pasje, wspólne zajawki przybliżają nas do siebie: mnie do moich rodziców, moje dzieci do mnie. Razem z tatą jeździłam na koncerty rockowe, mam nadzieję, że będę mogła kiedyś cieszyć się takim zaufaniem i partnerstwem u swoich dzieci. Cóż, podstawy właśnie buduję 😎.
Wpis powstał we współpracy ze sklepem Trendhim.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz