10/11/2014

orange little chair show

Dobry design się nie starzeje, pozostaje funkcjonalny i estetyczny na długie lata czy nawet dekady.
Przekonałam się o tym ostatnio, gdy śledząc co ciekawsze dodatki do wnętrza, niektóre z prezentowanych wskazywałam palcem. Hola, hola! Przecież takie miała u siebie babcia! Podobnie z przeglądaniem rodzinnych fotografii z mojego dzieciństwa, np. gdy mając dziewięć lat stałam obok biblioteczki rodziców, wdzięcząc się do aparatu, a tuż za mną wdzięczył się - przynajmniej teraz, po latach to robił - ogromny słój z brązowego szkła (niemal jak kilkulitrowe wazy HK Living). Gdzie on się podział? Gdzie zniknął? Po czasie przypominam sobie, jak lekką ręką wystawialiśmy na śmietnik przedmioty, które dzisiaj chętnie bym przygarnęła. Odświeżyła. Wykorzystała. Przykładowo, krzesła z plecionymi siedziskami, cztery sztuki. Do nich biały, okrągły stół. Duży, z możliwością rozłożenia. Gdy przygotowywałam się do tej notki i szukałam dzisiejszego bohatera - krzesełka, znalazłam wspomniane i stół, i krzesła (choć te od rodziców nie były białe, a pomalowane lakierem bezbarwnym; prezentowały ciemne drewno):

źródło: TUTAJ

No proszę, mieliśmy w dużym pokoju zestaw z okładki! Gdy jakieś dziesięć lat temu pozbywaliśmy się go, przez moment nie przeszło nam przez myśl (ani mnie, ani siostrze, ani rodzicom), że być może będziemy chcieli (chciały? ;)) wykorzystać te meble w swoich domach. Dzisiaj chętnie przygarnęłabym takie krzesła. Przemalowała, odświeżyła... Nadała nowe życie. Gdybym miała więcej miejsca, ten okrągły stół świetnie sprawdziłby się w części jadalnianej. (Marzy mi się okrągły stół, wokół którego zasiadałaby cała rodzina i - jak przy plemiennych ogniskach czy jak rycerze króla Artura - spędzała wspólnie czas, ramię w ramię.) Teraz doceniam niektóre z przedmiotów pomieszkujących w czterech kątach rodziców czy dziadków (nie wszystkie, rzecz jasna - z szacunku dla mojego indywidualnego gustu ;)). Powoli odnajduję przy tym równowagę między zbieractwem (moje przekleństwo swego czasu - miałam np. poupychane po kątach zaschnięte WSZYSTKIE róże, które otrzymałam od przedstawicieli płci męskiej) i magazynowaniem "na wszelki wypadek"/"a może się przyda" a przytulnym minimalizmem (czyli minimalizmem nie na skalę mikro ;)).
Jak do nas trafił "okładkowy zestaw"?
Ikea nie miała wtedy jeszcze sklepów na terenie Polski, ale fabryki - a i owszem. (Pamiętacie rocznicę 50 lat Ikei w Polsce? ;)) Odrzuty trafiały do magazynów np. Agaty. Stamtąd - za pośrednictwem mojej obrotnej babci - na środek pewnego pokoju przy ul. Kołłątaja. Do mniejszego pokoju (zamieszkiwanego przez dwie dziewczynki) zawitało natomiast czerwone krzesełko. Partnerowały mu dwie czerwone szafki (jedna z szufladami, druga otwierana), z których można było zrobić biurko; blatu jednak z jakichś powodów zabrakło, każda z sióstr miała więc swoją szafkę nocną (po kilku latach, gdy z ogromnej wersalki przeniosły się na spanie w osobnych łóżkach, choć wciąż we wspólnym pokoju). Jeszcze wcześniej zamieszkała też w dziecięcym wnętrzu biała szafa-przewijak; gdy podrosłyśmy z siostrą, wystarczyło wymontować długi blat, by szafa stała się w pełni szafą. (Ale ten długi blat miał i swoje plusy niekoniecznie związane z przewijaniem niemowląt - doskonale mieścił większą ilość porozrzucanych zabawek! ;))



c
(Kadr ze zdjęcia. I ten drewniany, pleciony kosz! :))

Wracając do krzesełka... (I cofając się do początku postu...)
Dobry design się nie starzeje, pozostaje funkcjonalny i estetyczny na długie lata czy nawet dekady. Przekonałam się o tym ostatnio, gdy natrafiłam na poniższe zdjęcie:


źródło: TUTAJ

Moją uwagę w momencie zwróciło małe, czerwone krzesełko stojące pod ścianą. Moje ukochane krzesełko z dzieciństwa! Przekonana, że i ono padło ofiarą naszego pozbywania się zbędnych przedmiotów przy przeprowadzce, pomarudziłam trochę na facebookowym profilu, wspominając z nostalgią dzieciństwo. Komentarz kuzynki momentalnie poprawił mi humor: krzesełka nie wyrzuciliśmy, przesiadywał na strychu w mieszkaniu mojej chrzestnej!
Jeden telefon i w urodziny synka krzesełko pojawiło się w naszym mieszkaniu. Synek od razu się z nim zaprzyjaźnił, włączając drewnianego kompana do swoich zabaw przy stoliku. Nim jednak kącik "biurowy" mogliśmy uznać za kompletny, krzesełko wymagało renowacji. Farba czerwona (oryginalna) i niebieska (drugie życie podarowane przez moją mamę) odchodziła, w wielu miejscach jej brakowało. Dzięki połyskującym w słońcu diamentowym drobinkom powierzchnia odzyskała równą płaszczyznę. Potem podkład i malowanie! Wybrałam radosny pomarańczowy (uwierzycie, że na opakowaniu nazywał się "pastelowy"?) - idealnie komponujący się z resztą pokoju synka.
Przyjemnie patrzeć, jak stare przedmioty odzyskują blask, na nowo zadamawiają się w naszej przestrzeni. Krzesełko uwielbiałam jako dziecko - teraz uwielbia je mój synek. I - jak i ja kiedyś - odkrył jego dodatkową zaletę: po przewróceniu do góry nogami również mu służy - z wyższym podparciem, ale niższym siedziskiem! (Idealne rozwiązanie na okres dorastania - kiedy byłam już za duża na "standardowe" rozmiary krzesełka, używałam go odwróconego. Synek na razie wykorzystuje tę opcję do wchodzenia wyżej - i dla niego, i dla nas bezpieczna: on czuje się pewnie, trzymając oparcia, a my z mężem oddychamy z ulgą, bo jest wystarczająco nisko, by 1. krzywdy sobie nie zrobić i 2. nie dosięgnąć tych rzeczy, których nie chcemy, żeby dosięgał ;). Ot, wszyscy są zadowoleni!)



 
















W tle, na ścianie, nasz egzemplarz darmowej mapy Polski autorstwa państwa Mizielińskich (jako dodatek tablic(zk)a z występującymi w naszym kraju zwierzętami!). Macie już swoją? :)

7 komentarzy:

  1. Brawo! Wygląda jak prosto ze sklepu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam takie samo CZERWONE krzesełko! Dopiero teraz sobie przypomniałam. Nawet pamiętam jakie było w dotyku. Czuję się taka oderwana od dzieciństwa, korzeni...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się tak czasem czuję... Jako dziecko mieszkałam w kamienicy, w zimie rodzice palili w piecu, więc pamiętam wieczory, gdy czasem siedziałam przed otwartym paleniskiem i przyglądałam się językom ognia... Teraz mieszkam w 18-piętrowym bloku. Niby wygodniej, bo można ustawić sobie kaloryfery, węgla z piwnicy nie trzeba przynosić, ale tęskno mi czasem za zapachem rozpalanego drewna, które służyło za podpałkę, za mięciem gazet, by płomień chwycił... Za chlebem przypiekanym na blasze pieca w kuchni... Dzisiaj ludzie takie wyburzają, bo "na co komu", przecież wygodniejszy jest piekarnik... A ja tęsknię za ziemniakami zasypywanymi w popiele, za jabłkami tańcującymi na blasze, które potem wcinałyśmy z siostrą (miękkie, rozpływające się w ustach), za zapachem pieczonych skórek, które babcia rzucała z nonszalancją na piecyk, gdy obierała nasz narodowy owoc, by zrobić szarlotkę...
      O tym krzesełku przypomniało mi to zdjęcie znalezione w sieci. I wtedy poczułam pewnie dokładnie to, co Ty... Na pomoc przyszła wtedy kuzynka, a gdy krzesełko stanęło w pokoiku synka - poczułam jakąś ciągłość z własnym dzieciństwem. Ostatnio to powtarzam (a co, niech mi się w głowie utrwali :P), że macierzyństwo m.in. dlatego jest fajne, że przypominasz sobie własne dzieciństwo... Taki... powrót do korzeni.

      Usuń
  3. Dziękuję serdecznie! Miło jest usłyszeć, że udał się jakiś suspens - tak w hołdzie wyśmienitemu Hitchcockowi... Dzięki wielkie! :)

    Zgadzam się - krzesełko jest super... I to nie z uwagi na mój brak skromności (niemniej dziękuję za pochwałę - skrzydeł dodaje! ;)), ale na fakt, że jest świetne samo z siebie... Moje ukochane krzesełko z dzieciństwa... (Coś dystansu do niego nie mam, najwyraźniej ;))

    Pozdrawiam ciepło! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyli chyba zaczyna być jak z ciuchami co kilka lat moda wraca. Ja miałam takie czarne krzesła i sprzedałam za grosze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najwyraźniej :)
      Tylko meble rzadziej się wymienia, może dlatego tak się o tym nie myśli ;)

      Ja niektóre przedmioty oddałam za darmo... Niby nie powinniśmy podchodzić do przedmiotów z sentymentem i wypadałoby walczyć ze zbieractwem, ale czasem... ;)

      Usuń