10/17/2015

Łódź Design Festival 2015: wystawy, podsumowanie & #meetblogin2015




Po pierwszej relacji (TUTAJ), przyszedł czas na drugą - spinającą to, co ukrywa się pod enigmatycznym określeniem cała reszta.

Tematem przewodnim tegorocznej edycji festiwalu było hasło: Konsekwencje. Jak w kostkach domina - symbolu tegorocznego ŁDF: przewrócisz jedną, ta popycha za sobą pozostałe. W zależności od włożonej pracy, idei, lepszego bądź gorszego zamysłu, z takich przewróconych kostek może powstać albo dopracowany w szczegółach obraz, albo chaos. Nic nie jest przypadkowe, nic nie wzięło się znikąd. Każda myśl jest wypadkową tego, co działo się w mózgu przed nią. Przeszłość i przyszłość są ze sobą sprzężone na wieczność: w ciągłym tu i teraz.


okoliczności przyrody

Art_Inkubator na ul. Tymienieckiego to miejsce niezwykłe. Nieco niepozorne, gdy skręca się z głównej ulicy, chcąc dotrzeć do celu (w tym przypadku do Centrum Festiwalowego 1). Dotarłszy na miejsce, trudno jednak nie zachwycić się architekturą, mariażem starego (by nie rzec: zdewastowanego) z nowym. Miejsce dopieszczone, industrialnym przestrzeniom przywrócono blask, nadano charakter. Tu rzeczywiście czuje się rozwój myśli artystycznej - tak jak sugeruje nazwa.

Na czas festiwalu, Art_Inkubator dodatkowo wzbogacił się o kilka wpadających w oko elementów, które tworzyły spójną kompozycję, sprzyjającą myśleniu (szeroko) o designie.









rzeczy w trójwymiarze, czyli o wystawach słów kilka

Trudno pisać o wszystkich, trudno wszystkie ogarnąć. Wybranym wystawom poświęciłam kilka słów poniżej, wydzieliłam je trochę z tego natłoku obrazów, który miałam w głowie, wracając w niedzielne popołudnie do domu. Piękno rzeczy materialnych, kształty, faktury... Te wszystkie impresje pozostaną ze mną (We mnie?) na długo. 
Być może zabrzmi to dziwnie, ale zaczęłam zwracać coraz większą uwagę na trójwymiarowość przedmiotów. Kiedyś ich istnienie w pełni było dla mnie mało istotne; zadowalałam się albo ładnym wyglądem, albo funkcjonalnością... Nie rozwodziłam się zbytnio nad sposobem produkcji, wykorzystanym materiałem, projektem. Dzisiaj bardziej całościowo spoglądam na daną rzecz, widzę w niej (albo i nie) pomysł, strukturę, zaangażowanie i pasję twórców. To już nie są zwykłe przedmioty, chłodne i nijakie, służące jedynie zaspokojeniu moich (jakiekolwiek by one nie były) potrzeb. Zaczęłam dostrzegać i rozumieć


 
 

Ikea - bo liczą się sprytne pomysły (czyli hasło z katalogu 2011 wciąż jest aktualne ;))

znowu Ikea, tym razem niepozorne, a robiące wrażenie lampy Krusning (którą ostatnio prezentowała u siebie Anicja)


przepiękne, kapitalne, przyciągające wzrok, uwagę, wszystko misy-umywalki Laufen; Uwielbiam!


wzór diablo symetryczny, spod "taśmy" vs. radosna, nieskrępowana twórczość; można było wziąć udział w fazie wdrażania: na stole czekały flamastry w odpowiednich kolorach, z pomocą których można było nanieść wzór na tkaninę (tak powstała ta po lewej)




"A może popcorn do tego?"

Sztuka wychodzi do ludzi. Design jest wszędzie. 
 - te zdania brzmią może jak slogany, zwykłe frazesy, ale tak nie jest. To, co kiedyś zarezerwowane było dla poważnych instytucji pokroju galerii czy muzeów (lub przynajmniej salonów co bogatszych), upowszechnia się, wchodzi pod strzechy. I, jak w przypadku designu, nawet jeśli wcześniej (praktycznie cały czas) tam było, teraz ta obecność jest dostrzegana, a konsument-odbiorca (lub w odwrotnej konfiguracji) bardziej świadomy. O tym, że istotnie sztuka wychodzi do ludzi, a design jest wszędzie, można było przekonać się naocznie i na ŁDF15.
Czułam, że coś się święci, kiedy mijałam stoisko Ikei (kilka zdjęć wyżej) lub siadałam na meblach VOX z najnowszej kolekcji (premiera w listopadzie) - w obu przypadkach po części przygotowanych na to, by odwiedzający festiwal mogli rozsiąść się w fotelach, poczuć wygodę kanapy czy skorzystać ze stolików kawowych. Nic jednak nie mogło się równać z wystawą (Instalacją?), w której główną rolę odgrywał... popcorn.
#taka sytuacja: podchodzisz do przestrzeni wystawienniczej, by podziwiać designerskie eksponaty, jednocześnie zanurzasz kartonowy rożek w morzu świeżo przygotowanego popcornu (z którego - jak Wenus, egzemplifikacja Piękna - wyłaniają się eksponaty właśnie). Potem, podjadając i chrupiąc, zasiadasz na swoistej widowni (czyt. krzesłach ustawionych rzędami tuż przed wspomnianą ekspozycją) i... konsumujesz. Czy uprażoną kukurydzę, czy design. Jak w kinie: masz przed sobą efekt działań pewnej grupy osób, estetyczny, wizualny kąsek, który albo "kupisz" (czy dosłownie, czy w przenośni), albo nie. Wszystko zależy od Ciebie. Tak czy owak: smacznego!






wióry lecą

To zdecydowanie najlepsze stoisko ze wszystkich (zresztą nie tylko według mnie). Stolarnia Zmysłów - miejsce interaktywne, dające możliwość przetestowania niemal wszystkich narzędzi i technik stolarskich. Jak urzeczona stałam i bezczelnie wgapiałam się w rozemocjonowane twarze dzieci ściskających w rękach czy to długo, czy ogromną piłę. Niecodziennie można oglądać takie obrazki: rodzic współpracuje z pociechą przy czynnościach zwykle ujmowanych jako niebezpieczne. Za często pozwalamy wmówić sobie, że coś nie jest dla maluchów tylko dlatego, że zwykle robią to dorośli. Więcej: że robią to tylko niektórzy dorośli. Boimy się sami, zamykamy więc drogę do poznania własnym dzieciom. Tymczasem takie zluzowanie, wspólna zabawa (bez podziału na widzów i wykonawców, co najwyżej na uczniów i mistrzów) mogą być niezwykle kształcące i zbliżające nas ku sobie. Przy okazji człowiek przypomina sobie o tradycyjnych metodach obróbki, to taki swoisty powrót do korzeni, wskrzeszanie tradycji.





zostałam przyłapana na fotografowaniu; fot. Karolina Grabowska (Kaboompics)




Niewidzialni Bohaterowie

To z kolei najlepsza wystawa. Przygotowana przez Vitra Design Museum, co samo w sobie świadczy o poziomie ekspozycji. 
Niewidzialni Bohaterowie, czyli Geniusz rzeczy codziennych. Swoje miejsce w muzealnej gablocie (nie do końca typowej, miejscami pozbawionej bowiem dystansującej nas szyby) znalazły m.in. żarówki, gumki-recepturki, opakowania na jajka, kartonowe pojemniki na napoje, słoiki, wieszaki, zamki błyskawiczne... Przedmioty towarzyszące nam w codziennym życiu, właściwie niedostrzegalne (niewidzialne właśnie), bez których jednak trudno byłoby wyobrazić sobie egzystencję. Świetne projekty, kapitalne patenty - przykład rzeczy zaprojektowanej, która pozostanie z nami... na zawsze? Idei, która tak zrewolucjonizowała świat, że... słowa są właściwie zbędne. W miejsce tłumaczenia wyobraźcie sobie, że któregoś z tych przedmiotów nie ma, że nie istnieje.














#meetblogin2015

Nie byłoby mnie w Łodzi, gdyby nie #meetblogin - spotkanie blogerów wnętrzarskich. Miałam szczęście dosłownie w ostatniej chwili zostać wpisana na listę uczestników.
Wspaniale było ponownie zobaczyć dziewczyny, które poznałam miesiąc wcześniej w Warszawie (TUTAJ) oraz poznać kolejne "kapitalne babeczki", w tym Dagmarę Jakubczak, której osobowość jest zwyczajnie powalająca - jej komentarze w trakcie wykładu Małgosi Andryszczyk... bezcenne. Dawno tak się nie śmiałam (łącznie z prowadzącą), poziom pozytywnych emocji podskoczył wysoko. Dzięki!
Do tego bogaty program...
Wykład Artura Jabłońskiego był ge-nial-ny. Luźny, ale i profesjonalny. Zabawny i poważny. Doskonale zbilansowany, wsparty osobowością prowadzącego. Uczestniczenie w spotkaniu to była czysta przyjemność, dodatkowo owocująca przemyśleniami - czego chcieć więcej?
Co innego kolejny wykład - prowadzony przez Michała Andrzejewskiego. Wbrew zapewnieniom, konkretów było mało, lania wody wiele - niestety. Za dużo treści, za mało czasu, przez co skupiliśmy się na ogólnikach, a nim dotarliśmy do sedna spotkania (czyli sposobów na skuteczny marketing), Ula bezlitośnie pokazała zegarek. Mimo wszystko można było wyciągnąć pewną lekcję (nie wiem, na ile przypadkową, na ile zamierzoną): jeśli chcesz się rozreklamować, pozostaw niedosyt, obiecując odnalezienie odpowiedzi na swojej stronie/blogu. Dzięki temu wszyscy zainteresowani nabijają statystyki...

Ula - organizatorka - była niesamowita; nie wiem, jak to robiła, ale materializowała się przed Tobą wtedy, kiedy była potrzeba ("Gdzie będzie to spotkanie? Trzeba poszukać Uli i zapytać. O, Ula! Słuchaj..."), zwyczajnie wydawało się, że jest wszędzie. 
Ula - wielkie dzięki za wszystko!

 

Co masz w torbie?

Na koniec to, co tygryski lubią najbardziej, czyli... prezenty. Tak, tak, blogerzy je lubią, podobnie jak każdy inny przedstawiciel gatunku ludzkiego. Od razu wyjaśnię jednak, że większość z przedmiotów, które dostaliśmy, to materiały promocyjne. Katalogi, ulotki, próbki. I o to chodzi, dzięki temu jesteśmy na bieżąco, możemy zapoznać się z całą ofertą, czasem (zwłaszcza jeśli profesjonalnie zajmujemy się projektowaniem czy aranżowaniem) te materiały służą nam w pracy, są zwyczajnie pomocne.
Materiały jednak są różne. Wśród tej wielości "makulatury" (jak niektórzy mogliby nazwać zawartość poszczególnych toreb) znalazło się kilka perełek, pomysłów oryginalnych, świadczących o świeżości podejścia i twórczym potencjale pracowników działu PR. Mowa o firmach Dulux i Wood&Paper, których próbki na tyle się wyróżniały, że raz) wyłowiłam je z tłumu, dwa) zapamiętałam. Brawo!

Dulux: interesujący katalog z trendami kolorystycznymi na 2016 rok plus intrygujący wzornik: poszczególne kolory farb zaserwowane na palecie z... przypadkowej gazety! Rozwiązanie proste, a jakie bogate! Nie dość, że mamy możliwość obejrzenia, jak barwy prezentują się w rzeczywistości (łącznie z grą światła i cienia, połączeniami między nimi itd.), idea rozkładówki z gazety codziennej i chlapania farbą przywodzi skojarzenie z samym procesem malowania, remontowaniem. Teoria+praktyka w jednym rozwiązaniu!



Wood&Paper: To był  chyba dobry czas dla miniaturek mebli. Najpierw MALI MODERNIŚCI (przypomnij sobie TUTAJ), teraz stolik śniadaniowy Solo. W tym malutkim gadżecie połączono kilka chwytliwych pomysłów: ideę DIY (stolik należało sobie złożyć), próbkę produktu (w wersji mini, dzięki czemu łatwiej o przechowywanie; można też przecież stoliczek złożyć ;)), upominek (uroczy, ale i praktyczny - jak można wykorzystać tego rodzaju miniaturki, prezentowała swego czasu Kasia z My Full House).






Dodatkowo skandynawskie katalogi (niektóre jak książki, z pięknymi zdjęciami) i świetna osłonka na doniczkę* od Rodan, podgrzewacz na kubek od Roca (idealny prezent dla blogera ;)), próbka drewnianego parkietu, która służy mi za deskę do krojenia od Chapel Parkiet... W tym miejscu należy powiedzieć jedno:



_______________
* Formalnie to kubek, ale używam go jako osłonkę ;).

10 komentarzy:

  1. Kochanie, od Rodan to jest kubek z terakoty, ktory utrzymuje chłód nalanej wody. Serio, sprawdź :). Całuje i jestem na każde wezwanie :) oby nie do porodu 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, widziałam u Was, że to kubek, ale ja używam jako osłonki x) (Razem z Moniką, u której idealnie się sprawdził, zastępując żółty kubek - też osłonkę xD) Także jeszcze lepiej, bo to przedmiot o różnych zastosowaniach ;>

      Dziękuję Ci bardzo, Kochana :*

      Usuń
  2. Ten mini stoliczek skradł również moje serce:))) Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale piękne foty, chcę zobaczyć resztę prezentów! Ten ptaszek "wyrzeźbiony" w bali drewna <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ptaszek cudo! Żałuję, że sama nie wzięłam do ręki długa i nie spróbowałam swoich sił. Napięty program - to było trochę irytujące momentami, ograniczało... Heh, w stolarni niby "tylko" robiłam zdjęcia, ale tak się w tym zapomniałam, że grupa z wycieczki mi uciekła... Jak się zreflektowałam, przez moment byłam spięta, ale potem całkiem na luzie obejrzałam inne wystawy i miejsca - w końcu trafiłam na "swoich" i załapałam się na kilka słów wyjaśnień pani kustosz. Dwa dni to za mało na sycenie oczu czy serca...

      Usuń
    2. Ale to chyba lepiej jak jest tak intensywnie, można się zachłysnąć, zaćpać, a niedosyt też jest czasem interesujący...Bądź co bądź czasem też dobrze odłożyć aparat i po prostu być, doświadczać...

      Usuń
    3. Tak miałam w pewnym momencie - gdy bateria się wyczerpała i z przymusu (a jednocześnie z "dziwnym" ;) uczuciem ulgi) schowałam aparat i po prostu... patrzyłam.
      Hmm, pewnie masz rację... Apetyt wtedy nie ginie, tym chętniej czeka się na kolejną edycję... Jest pozytywnie :)

      Usuń
  4. Kochana, dziękuję!!! Szkoda, że już po wszystkim...
    Dobra wiadomość jest taka, że się poznałyśmy i jeszcze wiele takich spotkań przed nami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja żałuję, że to już koniec... Jak oglądam niektóre relacje, zauważam to, co przeoczyłam (a wydawało mi się, że większość widziałam, naiwna ja :P) i mam ochotę na więcej, czuję niedosyt...
      Ba! To bardzo dobra wiadomość; nastraja pozytywnie i sprawia, że z uśmiechem wybiega się myślami w przyszłość.
      Do zobaczenia! :)

      Usuń