6/21/2016

Silesia Bazaar vol.4 (targi mody niezależnej i dizajnu)

Jadąc na targi, z jednej strony bałam się, że większość stoisk będzie poświęcona dorosłemu odbiorcy (impreza ma przecież edycję dedykowaną dzieciom, ta więc - jak sądziłam - będzie odbijała w drugą stronę), z drugiej miałam nadzieję pobyć w towarzystwie designu nie tylko dla najmłodszych. Chciałam zobaczyć coś nowego... I nie zawiodłam się. Po pierwsze, były i rzeczy dla maluchów, i dla dorosłych, dzięki czemu drzemiące we mnie persony Kobieta i Matka były usatysfakcjonowane. Po drugie, poznałam świetnych ludzi, którzy z pasją opowiadali o swoich rękodzielniczych biznesach. A ich produkty... Ich produkty! Jasne, można by marudzić, że stoisk było mało, że właściwie "nic ciekawego" (- takie komentarze pojawiały się na facebookowej stronie wydarzenia), ale to nie do końca tak... Jak zawsze, były perełki.

Nie o wszystkich napiszę; do gryfnie, spider and wolf, moma czy pokokardemen jedynie Was zaproszę.



Na pewno odkryciem numer jeden były spersonalizowane paski do aparatów fotograficznych by Strapophilia - po prostu mistrzostwo świata! Nie dość, że można wybrać z różnych dostępnych wzorów (oraz dwóch szerokości), można albo poprosić o indywidualny projekt, albo wykonać go samemu! Wniosek? Twój pasek do aparatu będzie jedyny i niepowtarzalny, odda Twoją osobowość albo zareklamuje Twoją własną firmę (nie Nikona, Canona czy inne rodzone matki ;)). Ja już wcielam w życie własny pomysł...






Najwięcej czasu spędziłam chyba na stoisku pracowni krawieckiej MammaMia. Przeglądałam urocze letnie kompleciki dla dziewczynek (tuniczka z falbanką plus bloomersy), obmacywałam poduszki-"motylki" (zwane też antywstrząsowymi), otwierałam i zamykałam tasiemki do smoczków... Ale największą atencją obdarzyłam maskotki Shushu: zabawne, urocze, miękkie, oryginalne, szeleszczące, piszczące (po naciśnięciu na jedną z łapek), z tasiemkami dla uwielbiających ssanie niemowląt, z gryzakiem... Czego tam nie ma! Chyba tylko szczęśliwego dzieciaka do kompletu! ;D





Trzecia perełka to sweet & love, które zauroczyło mnie niemalże wszystkim; najbardziej tunikami dla dziewczynek, plecaczkami z pomponem, poduchą-misiem czy tatuażami, które udało mi się dostać dla Małego Johna (Młody uwielbia ostatnio się tatuować; zwłaszcza przyglądać niemalże alchemicznemu procesowi moczenia kawałka papieru przyklejonego do ręki). Zagadałyśmy się z właścicielką marki (nie z Nią jedną zresztą) - po prostu słodko i z miłością... ;)







Mogłabym w tym miejscu napisać zwiastujące spokój "to tyle", ale... nie napiszę. Nie byłabym sobą, gdybym nie dodała kilku ujęć tzw. "w międzyczasie", "tymczasem" lub z cyklu "a na stoisku obok...". Było sympatycznie i niech ten epitet przymknie usta maruderom. (Bo zawsze może być więcej, lepiej, ciekawiej, cokolwiek z końcówką -EJ. No właśnie... Może nieprzypadkowo przyrostek ten brzmi jak narzekanie? :P)










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz