11/28/2018

Biblioteczka Pani Sowy (cz. 9)

Zapraszam do cyklu poświęconego książkom. Tym, które w minionym czasie przeczytałam sama albo ze swoimi dziećmi. Co nam się podobało, co mniej? Co polecamy?



biblioteczka dzieci

"Dalsze przygody Misia Uszatka" Czesław Janczarski (ilustracje: Zbigniew Rychlicki)

Nie sądziłam, że będę tak pozytywnie zaskoczona (?) tą książką. Znak zapytania przy określeniu "zaskoczona" jest nieprzypadkowy - spodziewałam się bowiem, że książka będzie dobra, że to pewnego rodzaju klasyk, że całość to taki wehikuł czasu - wzruszający, przenoszący do czasów dzieciństwa. Wydawnictwo Nasza Księgarnia postarało się jednak, by oprawa tomu była najwyższej jakości: gruba, twarda okładka, sztywne kartki z papieru świetnej jakości, te ilustracje! Duet Janczarski i Rychlicki to obietnica magii świata dziecięcego, po prostu...
Sam tom to zbiór dwóch reprintowych książek: "Bajek Misia Uszatka" z 1967 roku i "Zaczarowanego kółka Misia Uszatka" z 1970. Opowiastki są krótkie, a litery większe, wobec czego dziecko może ćwiczyć samodzielne czytanie, poszczególne historie doskonale sprawdzą się również do czytania przed snem albo jako szybki czytelniczy przerywnik w ciągu dnia. "Dalsze przygody Misia Uszatka" mają szansę stać się jedną z naszych ulubionych lektur - taką przekazywaną z pokolenia na pokolenie!

Dodam też, że na początku nie zabrakło tego, co kulturoznawcze tygryski jak Pani Sowa może nie lubią najbardziej, ale na pewno niezwykle cenią: kilka stron poświęcono historii misia, również jego telewizyjnej sławie. Pojawiły się archiwalne zdjęcia i ciekawostki, a całość przypomniała mi naszą wycieczkę na wystawę poświęconą polskim dobranockom, gdzie mogliśmy zobaczyć... Misia Uszatka we własnej osobie, a także zabawić chwilę w jego pokoiku!








wystawa "Dobranocki mojej babci i mamy" - wystawa czasowa w Muzeum Zagłębia w Będzinie, która miała miejsce w lato 2016 roku



"Niezwykłe przyjaźnie w świecie roślin i zwierząt" Emilia Dziubak

Pamiętam programy przyrodnicze - również takie dla dzieci - w których opowiadano o zwierzętach żyjących wspólnie, wspomagających się w codziennych działaniach, np. krokodyl i pewien gatunek ptaka, który... czyści mu zęby. "Niezwykłe przyjaźnie..." opowiadają nie tylko o takich wymianach uprzejmości czy usług w świecie roślin czy zwierząt - każda rozkładówka to nieco inne podejście do tematu kontaktów międzygatunkowych - od tych prawdziwie przyjacielskich, po pełne niebezpieczeństw (by nie rzec brutalnie: śmierci). Nie zabraknie również testu na przyjaciela czy labiryntu do przejścia.
Książka mieści wiele treści, nie jest jednak chaotyczna czy nieuporządkowana - na zasadzie, że każda rozkładówka istnieje sama dla siebie (choć książkę można przeglądać nielinearnie, na chybił trafił). Nad całością czuwa kot Homer, który szuka przyjaciela. To jego postać (urocza - kocham ten wyraz pyszczka!) zdobi każdą stronę, to jego poszukiwania spajają wszystko, nadają swoistą narrację. Jeśli nie fanom zwierząt w ogóle, to chociażby wielbicielom kotów warto sięgnąć po tę pozycję. Homer urzeka (a przy okazji uczy)!







Przed snem natomiast czytamy obecnie "Gałkę od łóżka" Mary Norton - książkę, którą pamiętam z dzieciństwa. Opowiada historię trójki rodzeństwa, którzy nakryli sąsiadkę na... nauce latania na miotle. By nie wydać sekretu czarownicy, ta zaczarowała gałkę od ich łóżka - od tej pory ma ona zdolność przenoszenia dzieci w czasie i przestrzeni, wedle życzenia. Przygody gwarantowane? Jasne,  że tak!


biblioteczka mamy

"Słodka Wegan Nerd. Moje roślinne desery" Alicja Rokicka

Jestem łasuchem. Śmiejemy się z synkiem, że posiadamy dwa żołądki: jeden na słodkości, drugi na wszystko inne. Mogę bowiem zupełnie nie mieć już miejsca na "konkret", ale słodkiego nie odmówię. Gdy więc zauważyłam nowość z wydawnictwa Nasza Księgarnia - "Słodka Wegan Nerd. Moje roślinne desery" Alicji Rokickiej - wiedziałam, że muszę ją dorwać w swoje łapki. Zwłaszcza że przez kilka lat byłam wegetarianką i mimo rezygnacji z tej diety wciąż jest mi ona bliska. Dodatkowo razem z dziećmi powinniśmy unikać nabiału (możemy go spożywać, ale w ograniczonej ilości, a mleko krowie szkodzi mojej cerze), lubię więc sprawdzać przepisy, które unikają składników odzwierzęcych.
"Słodka Wegan Nerd" zaskakuje. Ciasto o konsystencji ptasiego mleczka z... kalafiora. Różowa chałka zawdzięczająca kolor burakom. Posypka z chałwy. Brownie z batatów z piankami marshmallow. Bezy z ciecierzycy (Okazuje się, że Pavlovą można przyrządzić bez białek!). Przepisy są tak... kosmiczne, zdjęcia tak atrakcyjne, że człowiek zastyga nad stroną jednocześnie z uczuciem niedowierzania i ogromnym uśmiechem (plus ssaniem w żołądku - tym żołądku na słodkie).
Znalazłam tam ciasteczka podobne do takich, jakie znam z dzieciństwa, przepis na wegetariańską gorącą czekoladę (moje dzieci już zaklepały sobie przynajmniej po jednej porcji) oraz na wariancje na temat dobrze znanych mi wypieków - tutaj z warzywnym twistem, co cieszy podwójnie - będę mogła przemycić do naszej diety więcej "zieleniny"! Codzienne spożywanie warzyw to moja bolączka - niby nad tym pracuję, ale nie wychodzi to najlepiej... Prawdopodobnie winne było postrzeganie warzyw jako przeważnie wytrawnych. Ha! Wcale nie musi tak być! Chcesz wcisnąć dziecku kalafiora? Zrób mu ciasto! Marchewkę? Upiecz rwańce - jak te cynamonowe! Fasolę? Żaden problem - brownie poleca się na deser! Autorka starała się, by każdy mógł przygotować danie z jej książki u siebie w domu, rzadko więc zdarzy się, że będziecie potrzebować jakichś szczególnych składników, które byłyby trudno dostępne. To się chwali!

Książka jest pięknie wydana - gładkie kartki, kredowy papier, te kolory, apetyczne zdjęcia okraszone uroczymi akwarelowymi ilustracjami... Uczta podwójna: dla żołądka, i dla oka. Dla ciała i ducha. Naje się do syta i łasuch, i esteta.

PS. Rwaniec marchewkowy czy ciasto z kalafiora już wypróbowałam - rwaniec to doskonały pomysł na śniadanie albo kolację (przypomina w smaku drożdżówkę, ale dzięki marchewce bardziej syci), a ciasto niezwykle orzeźwia, będzie świetne na lato - i nigdy nie domyślilibyście się, że jest w nim kalafior! (To on sprawia, że konsystencja jest tak niezwykła - jak ptasie mleczko, ale bez grama śmietanki!) Za to przepis na kuleczki marcepanowe wydaje mi się wyśmienity do wypróbowania przed Świętami - takie cukierki domowej roboty byłyby idealnym prezentem dla każdego łasucha!








"Magiczny nóż" i "Bursztynowa luneta" Philip Pullman (2. i 3. tom trylogii "Mroczne materie")

No cóż. W poprzedniej Biblioteczce Pani Sowy recenzowałam pierwszy tom, który nie wydał mi się jeszcze aż tak obrazoburczy czy niebezpieczny, jak o serii wyrażały się niektóre środowiska katolickie. Po lekturze kolejnych części zmuszona jestem jednak zmienić swoje stanowisko. Pullman - trochę jak Dan Brown - wziął na warsztat pewne składowe religii chrześcijańskiej, które całkowicie zmienił. W "Kodzie Leonarda..." było to dorobienie Jezusowi potomstwa, tutaj pokazanie, że Bóg... nie istnieje, a pod imieniem Stwórcy ukrywa się tzw. Autorytet - pierwszy anioł zrodzony z mrocznej materii, który niczym nie różni się od innych istot anielskich, poza tym, że... był pierwszy. Postać ta wykorzystała ten fakt, by resztę sobie podporządkować. Cała opowieść o ogrodzie Eden i grzechu pierworodnym miała z kolei pokazywać, że kościół od zawsze walczył z wiedzą i mądrością, do których mogli docierać ludzie - że wolał czynić ich marionetkami, posłusznymi, bez własnego zdania, ślepo podążającymi za przewodnikiem, np. duchowym. W zasadzie "Mroczne materie" to właśnie historia kościoła pragnącego uniemożliwić ludziom oświecenie. Kościoła, który znamy z opowieści o hiszpańskiej inkwizycji czy polowaniach na czarownice - ciekawie nie jest, krew się leje, a ludzie kościoła gotowi są na wszystko - nawet na morderstwo (u Dana Browna takim przykładem jest Sylas - członek Opus Dei). Z Królestwem Niebieskim walczy w książce Lyra, od drugiego tomu wspomagana przez Willa - ta dwójka bohaterów zmierza w kierunku oświecenia, uratowania świata, ale finał... rozczarowuje. Przez cały czas jest mowa o tym, jak potężny jest Autorytet i jego regent Megatron (jak nic przywędrowało do mnie skojarzenie z Transformersami) - anioły, postaci duchowe, niematerialne, co ich kiedyś tam inne anioły obalić nie mogły, więc wow-łał-jak-trudno-będzie i tym podobne. A tu proszę - okazuje się, że nic z tego, co było mówione, nie jest ważne - liczy się tylko oczyszczenie rodziców Lyry z win, które nagromadziły im się po drodze (nieszczególni rodzice to byli - raczej egoistyczne jednostki ukierunkowane na siebie i własne cele, bez oglądu na innych, w tym na własne dziecko). Takie oczyszczenie, które mnie zupełnie nie przekonuje, które jest na wyrost, które... nie ma sensu, nie jest logiczne (jeśli chodzi o sposób wykonania). Niestety, dziur tu nie brakuje. O ile w "jedynce" świat przedstawiony jawił się całkiem klarownie, miał swój sens, o tyle w kolejnych częściach autor jak gdyby coraz bardziej się gubił, zwłaszcza w swoich interpretacjach tego, czym jest - najważniejszy w trylogii! - Pył - podstawowa substancja, z której m.in. zrodzili się aniołowie, która uczyniła ludzi świadomymi, myślącymi. Pod koniec czytelnik nie wie już, o co chodzi - dlaczego pewne rzeczy się wydarzyły, dodatkowo dlaczego tak, a nie inaczej. Niektóre wyjaśnienia nie mają sensu. Dodatkowo w część tej narracji wplatane jest wciąż "zło" kościoła, który musi zostać rozwiązany, zwalczony. Szkoda. O ile bowiem daleka jestem od wybielania instytucji kościoła katolickiego ("Kler" pokazuje pewne problemy, z którymi ten się boryka), o tyle daleka jestem również od całkowitego przekreślenia go. Kościół tworzą ludzie - a ci wszędzie są lepsi i gorsi. Osobiście znałam księży, którzy byli wspaniałymi ludźmi, świetnymi przewodnikami duchowymi (otwartymi również na inne religie) i takich, którzy całkowicie potrafili zniechęcić (jak ksiądz, który powiedział mi, gdy jako dziecko poszłam do konfesjonału, żebym następnym razem nagrzeszyła więcej, co by z większej ilości grzechów się wyspowiadać i nie zajmować ludziom niepotrzebnie kolejki - najs). Daleka jestem od szafowania czernią i bielą, szufladkowania. Dlatego też wolałabym, żeby Pullman pozostawił "Mroczne materie" w tym świecie zmyślonym - bo tam "kościół zła" mógłby dla nas funkcjonować jako metafora, pewnego rodzaju ostrzeżenie, może zachęta do zastanowienia się nad kondycją instytucji kościelnej w świecie rzeczywistym. Bezpośrednie odwołania sprawiają natomiast, że każdy wierzący może poczuć się urażony i dotknięty - i wcale się nie dziwię. Osobiście nie dałabym tej książki do przeczytania swojemu dziecku - może dopiero wtedy, kiedy byłby świadomym, potrafiącym samodzielnie myśleć dorosłym, który spojrzałby na trylogię krytycznie - jak na książkę, być może pewnego rodzaju wizję świata, ale nie jak na prawdę objawioną. "Mroczne materie" mogą dziecku wychowywanemu w naszej kulturze namieszać w głowie - niepotrzebnie na pewnym etapie. Czy ta książka jest potrzebna? Czy mnie coś dała? Szczerze? Nie wiem. To dobra fantastyka (choć pod koniec coraz mniej logiczna), trzymająca w napięciu od pierwszych stron, nie zawierała w zasadzie zbędnych scen, co jest na pewno na plus. Silna postać dziewczęca - dzisiaj też na plus. Ale wnioski końcowe czy pomysł na wyjaśnienie świata nie przemawiają do mnie. Podobnie jak ratowanie świata w wydaniu wspomnianej dwójki dzieci - ta scena zwyczajnie rozczarowuje, wydaje się nie mieć większego sensu. Czy wróciłabym do książki? W tej formie raczej nie. Dziwi mnie jednocześnie i śmieszy ekranizacja książki - widać rezygnację z głównego punktu zapalnego historii - wspomnianej przeróbki historii Ewy, Adama i węża i chęci obalenia Królestwa Niebieskiego. Bez tego jednak opowieść nie ma sensu, dlatego pewnie nie powstały kolejne filmy - jak bowiem rozwinąć coś, co zostało pozbawione głównego wątku popychającego bohaterów do działania?
Miało być pasjonująco, nie było. Zawiodłam się.


+ Do długiej listy książek, które aktualnie czytam (prezentowanych w poprzedniej Biblioteczce) doszła pozycja "Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet" Karoliny Bednarz. Rośnie mi stosik książek czytanych, rośnie! (Co skończę jeszcze w 2018 roku? Mam nadzieję, że wszystko ze stosiku, heh! A Wy macie jakieś czytelnicze wyzwania?)


"Dalsze przygody Misia Uszatka", "Niezwykłe przyjaźnie w świecie roślin i zwierząt" i "Słodka Wegan Nerd. Moje roślinne desery" serdecznie dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia!

4 komentarze:

  1. Uwielbiam to wydawnictwo - widziałam już te książki kt. pokazujesz - my na razie jesteśmy na etapie Pucia i rok w lesie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pucio jest kapitalny! Moje dzieciaki też go lubią :)
      My mamy "Rok w mieście" - uwielbiam śledzić losy bohaterów...

      W ogóle książki teraz takie fajne robią... Że przydałoby się więcej czasu doklejonego do doby ;D

      Usuń
  2. "Niezwykłe przyjaźnie..." mnie zachwycają grafiką i chyba się skuszę na tę książkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emilia Dziubak jest wspaniała, naprawdę :) Uwielbiam jej ilustracje... Jeszcze jakieś nowości od niej powychodziły teraz, więc będzie co pod choinkę pakować ;D

      Usuń