6/21/2021

Moda na brzydotę czy moda na sukces? Odpowiedź na wywiad z Agnieszką Kaczorowską

Wydaje się, że aktorka i tancerka Agnieszka Kaczorowska nie zrozumiała zarzutów kierowanych w stronę jej wpisu o "modzie na brzydotę". W wywiadzie udzielonym portalowi NaTemat broni swoich słów, natomiast cała rozmowa tylko jeszcze bardziej pogłębia frustrację odczuwaną przez tych, których dotknął kontrowersyjny post na Instagramie. Dlaczego? Pozwólcie, że jako kulturoznawczyni pracująca ze słowami i naukowo zajmująca się interpretowaniem, wyjaśnię. Krok po kroku, po kolei, z próbą holistycznego ujęcia (który jest podobno stylem Kaczorowskiej, jak sama przyznaje w wywiadzie).

 

 

CO BOLI ESTETKĘ?

Wydaje mi się, że wynikła w ostatnim czasie "drama" to taka współczesna odpowiedź na ten rodzaj hałasu, jaki 100 lat temu zrobił Marcel Duchamp, wystawiając w galerii sztuki... zwykły pisuar. Gest artysty został wówczas uznany za naruszenie granicy dobrego smaku, a przygotowana instalacja za nic nie wartą i niegodną miana "sztuki". Jak się później okazało, słynny pisuar (nazwany na wystawie "Fontanną") odmienił historię. Zaczęto zwracać uwagę na design przedmiotów codziennego użytku, zaczęto zastanawiać się nad znaczeniem aktu twórczego czy kategoriami "piękna" i "brzydoty". Wcześniej dzieła sztuki miały przede wszystkim zachwycać - być piękne. To, co przyniosła sztuka współczesna (i co proponuje w dalszym ciągu), odwróciło świat do góry nogami. Obecnie estetyka jako nauka o sztuce nie zajmuje się wyłącznie tym, co piękne - a pojęcie "estetyczne" może odnosić się także do tego, co brzydkie. Dzisiaj estetyczne (dla świata artystycznego zwłaszcza) jest to, co budzi emocje. Przeciwieństwem estetyki jest natomiast to, co anestetyczne: co nie budzi naszej reakcji, na co jesteśmy obojętni. Taka definicja pozwala zmieścić w sobie wszystko to, co obecnie dzieje się w galeriach sztuki na całym świecie.

Nietrudno odnaleźć tu paralelę do wpisu Agnieszki Kaczorowskiej. Już na początku swojego wpisu o "modzie na brzydotę" wchodzi ona w rolę estetki czułej na piękno. To, co ma dziać się publicznie (zwłaszcza na forum pięknej, estetycznej instagramowej galerii, która powinna być ostoją dobra i wartości), a co nie pasuje do jej rozumienia "piękna" czy "sztuki", spotyka się z jej strony z niezrozumieniem. Jednocześnie aktorka czuje potrzebę/misję zabrania głosu "w tej ważnej dla mnie sprawie". Zwyczajnie broni tego, co jej znane. Broni wyznawanych wartości. Jednocześnie w kulturze mają miejsce ruchy, powiedzmy, rewolucyjne. Zmienia się nasze postrzeganie świata, ma miejsce rewolucja obyczajowa. Mamy do czynienia z kolejną falą (lub falami) feminizmu, kobiety zrywają z ograniczającymi je modelami piękna, które kilkadziesiąt lat temu wylansowały firmy kosmetyczne czy marki odzieżowe. Rozwija się psychologia, mamy dostęp do wiedzy z całego świata i możliwości, jakich nie mieli nasi rodzice. Jesteśmy zmęczone konwenansami, uśmiechaniem się do złej gry. Mamy siłę ("tę moc!"), żeby brać życie w swoje ręce i robić z nim to, co NAM się podoba. Świat znany naszym rodzicom się zmienia, stare metody już się nie sprawdzają. Wiele nienaruszalnych kategorii trzeba przewartościować, dopasować do nowych czasów i okoliczności. Wiele z nas jest dzisiaj kobiecymi Duchampami. A Agnieszka Kaczorowska krytykiem sztuki - w tym przypadku sztuki życia.


TY NIE ROZUMIESZ

Na pytanie: "Żałujesz tego, co napisałaś? Posta nie usunęłaś." Agnieszka Kaczorowska odpowiedziała:

Nie, bo ja nie wycofuję się ze swoich poglądów, zwłaszcza że otworzyłam tym postem szeroką dyskusję o czymś, co jest ważne. Równie ważne jest jednak, żeby ta i każda inna dyskusja były prowadzone z szacunkiem, którego niestety w internecie brakuje. Przekonałam się o tym ostatnio dobitnie.
Taka dyskusja powinna opierać się na próbie zrozumienia drugiej strony, a nie automatycznym jej negowaniu. Martwi mnie to, że pokazujemy kolejnym pokoleniom, że nie warto wygłaszać swojego zdania, a lepiej siedzieć cicho i chować się w kącie… Wiesz, widziałam to, co zadziało się na profilach mniej lub bardziej znanych osób, i mam wrażenie, że często było odpowiedzią nie na to, co ja faktycznie napisałam, ale na to, co się dookoła tego posta zadziało w internecie. [podkreślenie moje - MRC]

Po pierwsze: gdzie były próby zrozumienia drugiej strony, czyli krytykujących instagramowy wpis o "modzie na brzydotę"? Gdzie próba spojrzenia dalej, głębiej, na zasygnalizowany we wpisie problem? Bo wszystkie wpisy na profilach różnych osób (mniej lub bardziej znanych), które czytałam, były właśnie odpowiedzią na to, co Kaczorowska FAKTYCZNIE napisała. To, co się dookoła tego zadziało potem w sieci, to już zupełnie inna kwestia. Ale to post aktorki wywołał lawinę, to jej własne słowa - źle zrozumiane, jak później się broniła - pozwalały na takie a nie inne odczytanie.  

Negowanie czyjegoś zdania nie jest równe hejtowi. Wiele osób próbowało grzecznie (i nierzadko z odwołaniem się do własnych historii) wyjaśnić, dlaczego kontrowersyjny wpis wywołał taką burzę i dlaczego nie mogą się z nim zgodzić - i dlaczego jest on społecznie szkodliwy. A że w Internecie zawsze znajdzie się ktoś, kto rzuci mięsem, nowością nie jest - prawdopodobieństwo zaistnienia niefajnego, obraźliwego komentarza jest w przypadku tak wiralowych treści tym większe, więc dziwić nie powinno. Jednocześnie nie powinno rzutować na ocenę wszystkich krytykujących komentujący wpis. Jak przypomnę, WSZYSTKIE komentarze do sytuacji, które osobiście czytałam/widziałam na różnego rodzaju profilach (i na kanałach YT) starały się być merytoryczne i nie obraźliwe.

Odpowiedziałam aktorce na jej stories z wyjaśnieniami - które to wyjaśnienia były dla mnie osobiście grubymi nićmi szyte. Czy odpowiedziała na którąś z moich uwag? Nie. Z jednej strony nie dziwię się - otrzymała pewnie w tamtym czasie wiele wiadomości i trudno było na ten ogrom odpowiedzieć. Ja sama pewnie nie miałabym na to zasobów. Z drugiej jednak strony jak może teraz mówić o konieczności "zrozumienia drugiej strony", podczas gdy sama - jak można wywnioskować z jej dotychczasowej postawy - się do tego nie stosuje? Przykro mi, ale to zalatuje mi jednostronnym podejściem: ja zostałam źle zrozumiana, chodziło mi o coś innego, a twoim obowiązkiem jest próbować mnie zrozumieć, ale ponieważ źle mnie zrozumiałeś, ja nie muszę próbować rozumieć ciebie. To jest dla mnie osobiście dziecięce wejście w rolę ofiary - jestem biedna i źle zrozumiana, zaatakowana i źle potraktowana, a przecież chciałam dobrze. Tylko że jesteśmy dorosłymi ludźmi... Jeśli publikujemy coś na forum, coś, co z założenia może być "patykiem wbitym w mrowisko" (a więc jest świadomość potencjalnej nośności tematu, jego złożoności i bycia zapalnikiem), i jeśli jednocześnie chcemy być dobrze zrozumiani, nie róbmy takich rzeczy spontanicznie. A jeśli już wyjdzie przypadkiem jakaś drama, dobrze, by była lekcją.

 

PRZECZENIE SOBIE

 

Zdziwiło mnie za to zachowanie znanych kobiet, które zaczęły masowo wrzucać zdjęcia bez makijażu i pisały w tonie akceptacji naturalności, "brzydoty" itd. Tylko że ja nie napisałam nic o makijażu!

Cenię naturalnośćPRE i mój post był zupełnie o czymś innym. Spójrz na mnie, mam bardzo lekki makijaż, nic nie jest przerysowane. Nie chodzę na zabiegi medycyny estetycznej, choć nie mam nic przeciwko, ale jak najbardziej uważam, że codzienna pielęgnacja to także element dbałości o siebie. [podkreślenie moje - MRC]

Bum! 

Jeśli chce się pisać lub mówić tak, by chcieć zostać dobrze zrozumianym, należy uważać na fragmenty wypowiedzi, które zestawione ze sobą, mogą sobie przeczyć.

Po pierwsze, skoro naturalność miała nie dotyczyć makijażu, dlaczego w "tłumaczeniu się" aktorka odnosi się do swojego lekkiego makijażu właśnie? Do wyglądu zewnętrznego?

Po drugie, skoro ceni naturalność i samoakceptację (o czym za chwilę), dlaczego jednocześnie w tym samym zdaniu czytamy o dbałości o siebie, która manifestuje się m.in. przez zabiegi pielęgnacyjne? Którą to pielęgnację można rozumieć tutaj jako dbałość o ciało, bo jest kontynuacją wypowiedzi o makijażu i medycynie estetycznej?

Po trzecie, post o "modzie na brzydotę" był poniekąd o naturalności właśnie. Teraz mamy hasło o zaskoczeniu reakcjami kobiet, które "zaczęły masowo wrzucać zdjęcia bez makijażu i pisały w tonie akceptacji naturalności", a potem że przecież aktorka "ceni naturalność, a jej post był o czymś innym". Przypomnijmy więc, co aktorka w Instagramowym poście napisała: 

Po co na siłę robić z siebie „taką zwyczajną”, zamiast „wyjątkową i niepowtarzalną”?
Po co być „zmęczoną” i w tym taką „prawdziwą” jak można koncentrować się na swojej sile? [podkreślenie moje - MRC]
"Zwyczajność" i bycie w tym "prawdziwą" to właśnie NATURALNOŚĆ. Bycie naturalnym to nie stosowanie makijażu, którego nie widać. To bycie sobą, bez udawania i bez gadżetów w postaci świetnych ciuchów czy kosmetyków na sobie. Bycie naturalnym to także przeklinanie, gdy jest się wściekłym. To machnięcie ręką na dodatkowe kursy, bo chce się posiedzieć na kanapie w domu i poczytać książkę. Albo pierdzieć w stołek - bo ma się do tego prawo. Bycie naturalnym to ukłon w stronę natury - czyli do tego wszystkiego, co jest potencjalnie brzydkie, bo stoi w opozycji do kultury. Natura to ciało ze wszystkimi jego cieniami i blaskami. To cała gama emocji, do których masz prawo i nie musisz słuchać o tym, że zawsze masz we wszystkim widzieć superlatywy. Bycie naturalnym to bycie też "brzydkim" w ujęciu kanonów piękna. To spuszczone ramiona, gdy jest mi źle. To grymas na twarzy, gdy coś mi nie pasuje. To zniechęcenie i marazm, gdy nie mam  w sobie siły albo zasobów. 

Kaczorowska wielokrotnie wspominała potem, że NIE pisała o wyglądzie zewnętrznym. Tymczasem znajdziemy w instagramowym wpisie takie fragmenty:

(...) obserwuję obecnie modę na brzydotę. Trochę wydaje mi się, że wynika z chęci przeciwstawieniu się instagramowemu pięknu, które narzuciło pewne standardy, a z drugiej ze zbyt skrajnego pojmowania takich haseł jak #bodypositive.

Intagram to medium przede wszystkim wizualne, a więc prezentujące to, co na zewnątrz. Piękno, które jest na nim manifestowane czy publikowane, jest więc przede wszystkim pięknem wizualnym, zewnętrznym. To ładne buzie, świetne ciuchy, stylowe wnętrza, apetyczne potrawy, kolorowe i dobrze zaaranżowane kadry. Brzydota, która ma być więc opozycją do piękna na IG, będzie też brzydotą zewnętrzną: to kadry nieułożone, bałagan w przestrzeni rodzin z dziećmi, to normalizacja różnych form kobiecego ciała (pokazywanie trądziku, ciał nieidealnych, z dodatkowymi kilogramami albo w pozach, które uwydatniają jakieś potencjalne wady). Jeśli dodamy do tego słowo "bodypositive" - uwaga! BODYpositive, naprawdę nietrudno wysnuć wniosek, że jest mowa o wyglądzie zewnętrznym. Może nie tylko o nim, ale o nim także. Co więcej, w wywiadzie dla Na Temat aktorka jest przekonana, że to słowo "brzydota" było użyte niefortunnie i że to ono miało dać skojarzenie z wyglądem zewnętrznym, a przecież w reszcie chodziło o coś innego. Nie. Samo to określenie takiej mocy nie miało. Dopiero zestawione z dalszym ciągiem wypowiedzi jak najbardziej mogło wprowadzić odbiorców w "błąd".

Dalej: "Po co eksponować swoje wady, mówiąc o >>dystansie<< jak można po prostu je akceptować, żyć sobie z nimi spokojnie, a budować markę osobistą opartą na superlatywach?" - O eksponowaniu jakiego rodzaju wad pisze Kaczorowska? Bo na Instagramie eksponuje się raczej coś zewnętrznego właśnie... Jasne, można załączyć opis dotyczący sytuacji, rozwijający temat, który dotyczyć może nie tyle samego zdjęcia, co np. jakiegoś problemu czy głębszego zagadnienia, ale dalej nie jest to odpowiedzią na moje pytanie. Jakie wady eksponuje się w sieci, mówiąc jednocześnie o dystansie? Bo dla mnie to przede wszystkim i na pierwszym miejscu ciało. Dystans do ciuchów, do dodatkowych kilogramów, fałdek. Dystans do pryszczy, do nieidealnej fryzury, do momentów, kiedy nie jestem "zrobiona", bo zabrakło czasu lub ochoty. 

Tutaj dochodzi do głosu kolejny aspekt, który dla tancerki jest ważny, a miał zostać niezrozumiany czy pominięty: kwestia akceptacji. Powyżej przeczytać możemy, że powinniśmy skupiać się na superlatywach, a swoje wady akceptować. Przy czym nie mamy ich eksponować, bo po co. W innym z wpisów, który został niejako załączony do dyskusji w formie dookreślenia, Kaczorowska pisze: 

Samoakceptacja. Słowo nadużywane i tak naprawdę wydaje mi się, że przez większość dalej niezrozumiałe. (...) Samoakceptacja to nie puste stwierdzenie „akceptuję siebie” czy „lubię siebie”, to praca, którą bardzo serdecznie polecam wykonać. Dzięki niej poczujesz niekończący się spokój, a efekty zobaczy każdy w Twoim otoczeniu.

Eeee... Nie. Po pierwsze: w jaki sposób samoakceptacja może być słowem nadużywanym? Pod jakim względem? Bo jeśli już się o nim mówi czy pisze, to dotyczy tego, żeby - właśnie - akceptować siebie. Czy można z tym przesadzić? W jaki sposób? Oczywiście, że droga do samoakceptacji to praca, to proces, to wreszcie nierzadko ogromny wysiłek. Jednocześnie zaczyna się właśnie od słów "akceptuję" czy "lubię siebie". Nie od zmian (bo one akceptacją nie są), ale właśnie od słów. (Zresztą aktorka zdradza we wpisie, że sama stosowała tę metodę, tj. mówiła samej sobie do lustra, że jest ok, chociaż z początku w to nie wierzyła.) Czy poczujesz "niekończący się spokój"? W jakimś sensie tak - bo jak kochasz siebie, to jest o wiele łatwiej. Czy efekty zobaczy KAŻDY w Twoim otoczeniu? Nie! Jeśli ktoś będzie miał problemy z akceptacją siebie, będzie toksyczny albo uwikłany w np. systemowe, kulturowe klisze, może Cię nie akceptować, może nie dostrzec w Tobie piękna, może zaprzeczać drodze, którą przeszłaś. To nie jest tak, że jak za dotknięciem magicznej różdżki świat nagle zmieni się w różowy i milutki. Niestety...


OCENA, KTÓRA NIE MA BYĆ OCENĄ

W jednym z fragmentów wywiadu aktorka broni swojej wersji przeprosin. Padają wtedy słowa:

Czytałam ten post w nieskończoność i dziś całkowicie rozumiem, dlaczego on mógł być źle odebrany. Rozumiem, że każdy będąc w innym punkcie życia mógł wyciągnąć z niego coś zupełnie innego. Dlatego szczerze i z całego serca przepraszam tych, którzy poczuli się urażeni. Jednocześnie zachęcam też drugą stronę do refleksji.
Jeśli ktoś poczuł się urażony, te słowa wzbudziły w nim złe emocje, to może warto, żeby zastanowił się dlaczego. Nie napisałam "Hej, jesteś brzydka". Zapytałam, dlaczego stojąc przed lustrem niektóre kobiety wolą mówić do siebie "jestem brzydka" zamiast "jestem piękna". [podkreślenie moje - MRC]
Po pierwsze, nie jestem pewna, czy rzeczywiście tancerka "całkowicie" zrozumiała, dlaczego jej wpis został odebrany nie tak, jak zaplanowała - poświęcam wyjaśnieniu tego w zasadzie cały ten wpis.

Po drugie, niestety, ale nie trzeba pisać czegoś wprost, żeby to czegoś dotyczyło. Nie trzeba swojej wypowiedzi kierować bezpośrednio w czyjąś stronę, wymieniając kogoś konkretnie, żeby ten ktoś mógł się poczuć dotknięty albo żeby mógł odnieść wrażenie, że wypowiedź jest kierowana do niego. Taki dostałam argument w rozmowie z jedną z koleżanek na IG: że przecież Kaczorowska nie pisze o nikim konkretnym, więc o co chodzi. A jednak! Wymienia w swoim wpisie pewne sytuacje, które ocenia negatywnie. A jeśli ktoś odnajduje się w tych sytuacjach lub nawet sam je inicjuje (czyt. np. publikuje "brzydkie" treści na Instagramie), to ocena Kaczorowskiej automatycznie jest oceną jego działań. Nie wiem, czy kojarzycie sprawę sądową wymierzoną przeciwko Kai Godek: miała ona powiedzieć o osobach nieheteronormatywnych, że to zboczeńcy ("Irlandia nie może być określana jako kraj katolicki, jeżeli tam premierem jest zadeklarowany gej, który obnosi się ze swoją dziwną orientacją (...) swoje zboczenie, publicznie, ludziom" - miała powiedzieć Godek, a na pytanie, czy jeśli ktoś jest osobą homoseksualną, to jest "zboczeńcem", odparła: "To jest zboczony, tak".) I teoretycznie o nikim personalnie (poza premierem Irlandii) nie mówiła, a jednak wiele osób poczuło się tą wypowiedzią urażonych i zasądziło posłankę za naruszenie dóbr osobistych. Bo jeśli jesteś osobą homoseksualną i słyszysz kogoś mówiącego, że takie osoby są zboczone, to jego słowa automatycznie dotyczą Ciebie - są Twoją oceną tej osoby. I jasne, można tutaj analizować własne emocje i swoje podejście do sprawy (jak proponowała w wywiadzie Kaczorowska: "Jeśli ktoś poczuł się urażony, te słowa wzbudziły w nim złe emocje, to może warto, żeby zastanowił się dlaczego") - to może być formą autoterapii. Jednocześnie nie dziwię się, że takich słów nie można pozostawić bez reakcji. Brak komentarza czy próby wyjaśnienia nie sprawi, że coś się w świecie zmieni - to będzie zgoda na krzywdzący status quo.

 

 Jest taki cytat krążący po sieci, ubrany w rysunek:
 - Mistrzu, jak długo trzeba czekać, by coś się zmieniło na lepsze?
 - Jeśli będziesz czekał, to bardzo długo...


Stąd też reakcje na wpis Kaczorowskiej. 

Kiedy pisze ona: 

(...) widzę wycieczkę zgarbionych nastolatek, chowających się na zdjęciach za swoimi włosami czy rękoma... bo bycie pięknym i wyjątkowym nie jest w modzie. Bo gdy wypinasz klatkę, podnosisz brodę i idziesz śmiało przed siebie, to jesteś zadufany.
Bycie normalnym i fajnym oznacza bycie zwykłym, nieinteresującym, a przede wszystkim nierzucającym się w oczy? 

...wszystkie te dziewczyny, które "chowają się za swoimi włosami czy rękami" albo są "zwykłe" czy "nierzucające się w oczy" automatycznie są wywołane do tablicy, przy czym ocena zachowań tych osób jest tutaj przekłamana. Bo to nie "moda na brzydotę" sprawia, że dziewczyny się zamykają w sobie, wstydzą. To kompleksy na to wpływają, niskie poczucie własnej wartości np. wyniesione z domu. I tak: chciałabym, żeby bycie zwykłym i normalnym było fajne. Żeby nikt nie musiał robić czegoś ekstra, żeby być traktowanym normalnie. Każda osoba, która nie czuje się w jakiejś mierze wyjątkowa (z jakiegokolwiek powodu), i która stara sobie z tym poradzić i zaakceptować siebie taką, jaka jest, z automatu zostaje wrzucona do błotka, w którym wygodnie tapla się z innymi. A to błotko bynajmniej nie jest rodzajem upiększającego SPA, bo według Kaczorowskiej jest brzydotą. Niestety, ale trochę na okrętkę aktorka wbiła szpilkę wielu osobom. To oczywiście sprawa do osobistego przepracowania. Czy jednak powinna być zgoda na publikowanie takich słów bez konsekwencji? Zwłaszcza dzisiaj?


Michał Mańkowski, przeprowadzający wywiad z aktorką, powiedział: "Bezpośrednio nie skrzywdziłaś nikogo, ale pośrednio już nie jest to takie proste. Żyjemy w czasach, gdy Polki mają najniższy poziom samoakceptacji w Europie (81 proc.) i jeden z najniższych na świecie, gorzej jest np. w Japonii (93 proc.). Młode dziewczyny, starsze kobiety, widzą to, co piszesz, traktują cię jako autorytet, no i… delikatnie mówiąc nie pomaga im to."

Kaczorowska odpowiedziała:

Zgadzam się, że temat samoakceptacji u nas leży i kwiczy. Sama poświęciłam lata, by zbudować swoje poczucie własnej wartości, mimo że przecież na wielu polach się spełniałam i odnosiłam sukcesy. Ale to poczucie koniec końców buduje się z serducha, z tego co w nas siedzi.
Rozmawiałam sporo z jedną panią psycholog, której nazwiska nie chcę ujawniać. Wiesz, że do jej gabinetu trafiają nastolatki, które mówią, że chcą chodzić na psychoterapię, chcą być „gorsze”, „brzydsze”, bo w ich grupie rówieśników dobrze jest mieć problem. Wyidealizowany świat znany do tej pory z mediów nie jest dobry, ale w mojej opinii panuje jakaś szalona druga skrajność, a żadna skrajność nie jest dobra. Ja nie zachęcam do emanowania perfekcjonizmem, co stara mi się zarzucić. Nie, nie, nie. Ale też nie zachęcam do emanowania i głośnego mówienia “ale jestem brzydka, zmęczona i taka zwyczajna”. Bo każdy z nas jest wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju i zasługuje na to, aby tak się sam ze sobą czuć. [podkreślenie moje - MRC]

Nie wiem, jak psycholog może dawać taką diagnozę dotyczącą młodzieży - uznać, że wzrost zainteresowania psychoterapią czy wsparciem jest wynikiem mody na "brzydotę" czy posiadanie "problemów". Serio? Problemy są modne? A może jest właśnie odwrotnie?

Olga Zarachowicz (na IG jako @nomadmum81) przyznała, że jej znajome psycholożki były zaskoczone słowami koleżanki z branży, bo ich doświadczenie zawodowe mówi zupełnie co innego. Bo to nie jest tak, że przychodzisz do gabinetu psychoterapeutycznego z hasłem "Znajdź mi, pani/panie, problem, bo chcę jakąś diagnozę, bo to jest modne." Albo: "Chcę być brzydka, bo to na topie." Raczej w drugą stronę: jest "moda" na chodzenie do lekarza, bo ma się problem, który wymaga rozwiązania. Dziewczyny są coraz bardziej świadome, coraz więcej publicznie mówi się o szkodliwości kulturowych schematów i osoby z niską samooceną pojawiają się w gabinecie z hasłem: "Jestem brzydka. Pomóż mi..." Albo: "Mówią mi, że jestem brzydka, ale nie chcę w to wierzyć." Albo: "Dlaczego czuję się z samą sobą źle?"

Swego czasu mówiono dużo o tym, że obecnie "depresja jest modna". Ale to nie tak. Fakt, że coraz więcej osób mówiło, że ma depresję, że o schorzeniu zaczęło być głośno, nie świadczył, że jest na nie moda. Odwrotnie. Wzrost świadomości ludzi przy jednoczesnym zrywaniu z tabu związanym z lekarzami "od głowy" (dzisiaj coraz miej osób twierdzi, że tylko nienormalni albo chorzy psychicznie chodzą do psychologów czy psychiatrów - bo jasne staje się, że to lekarz jak każdy inny) sprawił, że więcej osób wybrało się po diagnozę. Rozwój nauki i badania nad ludzką psychiką pozwoliły na zmianę pewnych przeświadczeń do tej pory uznawanych za prawdy. Coraz lepiej dzisiaj rozumiemy siebie, coraz bardziej możemy sobie pomóc.

To nie jest więc tak, że chodzisz do lekarza po to, żeby ten znalazł Ci jakąś wadę, jakiś defekt. Raczej podejrzewasz coś u siebie i chcesz to sprawdzić - wolisz się upewnić, żeby wiedzieć, czy to coś poważnego, czy nie. Czy jest szansa leczenia, czy nie. Wątpię, by ktoś podejmował wysiłek i marnował swój czas tylko dlatego, że "modnie jest mieć problem". Bo, sorry, ale współcześnie nie musimy wymyślać sobie specjalnie problemów. Mamy ich na co dzień na pęczki - na pewno coś by się znalazło. Bez pomocy lekarza specjalisty 😉.

Z drugiej strony, może być tak, że ktoś na siłę szuka w sobie jakiegoś problemu, bo chce być w centrum zainteresowania, chce być "wyjątkowy" właśnie. Ale nie dlatego, że jest na to moda, ale dlatego, że ma toksyczne wzorce zachowania, że pewnie jest DDD (dorosłym dzieckiem z rodziny dysfunkcyjnej). Ja sama pamiętam, że uwielbiałam chorować. Nie dlatego, że choroba to było coś miłego, ale dlatego, że w czasie jej trwania całe otoczenie skupiało na mnie uwagę, traktowało mnie wyjątkowo, czule i z troską. Kiedy byłam zdrowa, wracały wymagania, wysokie stawianie poprzeczni, oczekiwanie perfekcjonizmu i cała reszta. Kiedy więc działo się w moim życiu coś złego, coś, co mogło sprawić, że będę w roli ofiary i będę "taka biedna", automatycznie reagowałam na to... uśmiechem. Satysfakcją. Myślą, że "no to teraz będę miała spokój, będą mnie wspierali". To oczywiście chore myślenie, wymagające przepracowania na terapii, jednak wydaje mi się, że to ono byłoby bliższe diagnozie wskazanego problemu niż ta postawiona przez "jedną panią psycholog, której nazwiska nie chcę ujawniać".


CZY MASZ WSPARCIE?

Aktorka przyznaje:

Patrzę na siebie w lustrze i mówię "cześć piękna". (...)
Raczej po cichu, ale w sumie zdarzyło się parę razy też na głos. I jeśli ktoś sam nie umie powiedzieć tego o sobie czy do siebie, to będzie chciał to usłyszeć od innych… a co do tego prowadzi? Do wypowiedzi: "Ale jestem brzydka". Wtedy wszyscy ci odpowiedzą ze sztuczną uprzejmością: "Daj spokój, pięknie wyglądasz". Mówiąc wśród ludzi "czuję się / jestem piękna" dostaniesz tylko spojrzenie pełne oceny "ale zadufalstwo".
Formuła "dostaniesz tylko" budzi we mnie sprzeciw, bo kryje się w niej założenie, że zawsze i w każdej sytuacji zostaniesz potraktowana właśnie w taki a nie inny sposób. A to nieprawda! W swoim otoczeniu mam kobiety, które cieszą się z mojej afirmacji piękna, które są dla mnie prawdziwym wsparciem, które nie uważają mnie za zadufaną w sobie wtedy, kiedy cieszę się z siebie czy swoich sukcesów. To mądre kobiety, które swoją mądrość i empatię najczęściej wypracowały, budując poczucie własnej wartości. Bo to nie jest tak, że na świecie są tylko źli ludzie, którzy nie dadzą ci niczego dobrego. Ale jeśli ktoś ma problemy z samoakceptacją, nie będzie akceptował innych. To są problemy do przepracowania na terapii. Nie jest jednak tak, że wszyscy będą sztucznie uprzejmi, że będziesz się spotykać tylko ze spojrzeniem pełnym oceny. Racja, jest tego wciąż dużo, ale właśnie z tym walczymy - żeby inni nas nie oceniali, a zajęli się sobą i własnym wzrostem. Nie wywalczymy tego jednak, zabraniając ludziom pokazywania prawdziwych siebie.


NIE MA MODY NA BRZYDOTĘ

Żadna z nas nie chce być brzydka. 

Kaczorowska mówi:

Nie podoba mi się złudne propagowanie samoakceptacji czy budowanie poczucia własnej wartości u młodych ludzi mówieniem: "Hej, jestem zwyczajna, jestem brzydka". To nie jest narzędzie do budowania własnej wartości. Chciałam rozpocząć dyskusję, czy aby na pewno idziemy w dobrą stronę.
Przy czym to nie jest tak... Żadna z nas nie uznaje, że jest brzydka i się z tego cieszy, bo to jest "modne". Jeśli już raczej zwracamy uwagę na to, że jesteśmy fajne takie, jakie jesteśmy - że nasza zwyczajność jest w porządku, że jesteśmy w porządku, będąc zwyczajne. To jest PRAWDZIWA samoakceptacja i to jest rzeczywiste narzędzie budowania własnej wartości. Bo tę wartość musimy znaleźć same w sobie: słuchając siebie, swojego ciała, czasem umieć powiedzieć sobie "STOP".

Na początku wywiadu padają słowa:

I brzydota, i piękno to pojęcia względne. Każdy nosi w sobie piękno. Niestety nie każdy chce je w sobie dostrzec i nim emanować. Mam wrażenie, że dzieje się tak, bo nie jest to dziś społecznie pożądane, nie jest modne.
A nie jest odwrotnie właśnie? Że kobiety coraz bardziej są świadome siebie, swoich granic i potrzeb, coraz chętniej walczą o siebie i idą po swoje? Również (albo przede wszystkim) w ramach odpuszczania, pokazywania prawdziwej, zwyczajnej i nieupiększonej czymkolwiek wersji siebie?
 

Powtórzę: nie ma mody na brzydotę.

Modne mogą być piegi - w sieci można znaleźć różne szybkie wskazówki dotyczące rysowania ich na twarzy np. kredką do brwi. Nie ma jednak tutoriali mówiących, jak wykonać pryszcze. Nie ma mody na dodatkowy tłuszczyk, bo nie znajdziemy w mediach masowych kierowanych do kobiet artykułów o tym, jak przytyć, bo "wałeczki są w modzie". Nie ma mody na brudne ubrania i niechlujny styl życia - w magazynach brakuje przecież artykułów o dobieraniu plam do koloru ubrania (Janina Daily to wyjątek potwierdzający regułę 😉). Nie ma mody na niepomalowane paznokcie albo takie z odpryskami. Nie ma mody na przetłuszczające się włosy. Nie ma mody - czyli czegoś idącego jak fala, coraz bardziej powszechnego w danym momencie - na zapuszczanie włosów pod pachami czy na nogach. To wciąż dość rzadkie treści, potrzebujące normalizowania. 

Na to wszystko mody NIE MA - a zwiększona ilość publikacji treści tego rodzaju w social mediach świadczy nie tyle o modzie, co o coraz bardziej powszechnym zmęczeniu. Kobiety mają coraz częściej po prostu DOŚĆ. Dosyć wymogów kierowanych w naszą stronę, ciągłych komunikatów, że co chwila musimy coś komuś udowadniać, coś tam w sobie zmieniać, żeby zasłużyć na dobre traktowanie. Jak chcesz być miło traktowana, zachowuj się miło. Jak chcesz mieć szansę na podryw, ubierz się w konkretne ciuchy i umaluj tak i tak. Jak nie chcesz być zgwałcona, unikaj pewnych miejsc, późnych pór i ubioru jak na podryw - bo sama się prosisz. Nie denerwuj się na męskie zaczepki, przecież to taki rodzaj podrywu; faceci tak mają. Jak chcesz dostać awans, zachowuj się w ten i ten sposób. Jeśli zrobiłaś studia, idź na kursy, rozwijaj się, nie stój w miejscu. Jeśli masz faceta, weźcie ślub. Jak macie ślub - róbcie dziecko. Jak macie dziecko - róbcie kolejne, przecież nigdy dość. (Serio, jedna z pierwszych reakcji po narodzeniu mojego pierworodnego to było pytanie, kiedy kolejne 🤦.) Nie pozwól sobie na cesarskie cięcie, lepiej rodzić naturalnie. Karm piersią. Zostań z dzieckiem jak najdłużej i wróć szybko do pracy, bo wypadniesz z rynku. Załóż czapeczkę, ale nie przegrzewaj. Nie krzycz, nie denerwuj się, uśmiechaj, przecież to wspaniałe być matką. Nie miej emocji, zaprzeczaj sobie. Jeśli wybuchniesz - jesteś złą matką. Jak pozwalasz na wszystko - madka z ciebie, można się śmiać. 


Be a Lady They Said from Paul McLean on Vimeo.

 

Kultura, w której żyjemy, dłuuugo używała sobie na kobietach, tłamsiła je i nie pozwalała być sobą - 

 

WYCHOWANIE DZIECI

Paradoksalnie, im więcej daję sobie prawa do bycia "gorszą" wersją siebie: niechlujną, niezadbaną, tym lepiej wychowuję swoje dzieci! Dlaczego? Agnieszka Kaczorowska obok niechlujstwa i braku zadbania wymienia także "niezaopiekowanie" i "niedopieszczenie" - ten kwartet ma być jej definicją tego, co brzydkie. Tymczasem pozwolenie sobie na gorszy dzień, niezadbanie o siebie w sposób fizyczny (nieumycie włosów, noszenie dresów) czy machnięcie ręką na bałagan w mieszkaniu albo na jakieś sprawy do załatwienia może być paradoksalnie formą zaopiekowania się sobą. Jasne, mogę dopieszczać się maseczkami, jakimś fajnym domowym SPA, mogę robić coś kreatywnego, czytać wartościową lekturę, inwestować w swój rozwój, ale dopieszczeniem siebie może być także powiedzenie sobie "Stop!" I zatrzymanie się w szalonym pędzie. Nie jestem maszyną, nie jestem w stanie cały czas gonić za celem, przesuwać swoje granice, wciąż testować swoją wytrzymałość. Bywają momenty, kiedy najlepszym, co mogę sobie zaoferować, jest danie sobie czasu. Oddech. Machnięcie ręką na sprawy mniej ważne i skupienie się na tych istotnych - np. na swoim zdrowiu psychicznym. Na tym, żeby nie wpaść w pułapkę perfekcjonizmu, który wyniszcza i wysysa energię, pozbawia radości życia. Nie chcę dawać takiego przykładu swoim dzieciom. Nie chcę, by sądziły, że człowiek ciągle musi coś sobie albo komuś udowadniać, ciągle musi coś robić, żeby zarobić na dobre życie, fajne wakacje, żeby być ciekawszym i lepszą wersją siebie. NIE. Ja JUŻ TERAZ jestem wystarczającą wersją siebie. Może nie najlepszą (bo zawsze znajdzie się coś do przepracowania, ale też nigdy NIKT nie stanie się ideałem, więc o co ta gra 🤷), ale wystarczającą. 

  

Na powyższym zdjęciu jestem świeżo po powrocie ze szpitala po urodzeniu pierwszego dziecka. Mam jeszcze duży brzuch (to, że nie schodzi od razu po porodzie, a jest jeszcze taki jak w połowie ciąży, było chyba moim największym zaskoczeniem w trakcie porodowej drogi), majtasy trzymające wkładkę Seni i wietrzę sobie ranę po cesarskim cięciu. Kanapa była rozłożona kilkanaście tygodni (i nie składana!) - bo obok mnie leżał synek i cały majdan potrzebny mi do opieki nad nim. Dopiero gdy sobie wszystko ułożyliśmy po swojemu i nauczyliśmy się życia wspólnie na nowych zasadach - wrócił utęskniony porządek. Ale ten krótkotrwały chaos i bajzel niespecjalnie nam przeszkadzał - bo były wtedy sprawy ważniejsze, po prostu.

PS. Nie mam na sobie makijażu, a włosy prawdopodobnie nie były myte od kilku dni. Wygoda i oszczędność czasu - bo były wtedy sprawy ważniejsze, po prostu. 😉


 
Kadr numer dwa. Rozwalona kanapa, dookoła walające się rzeczy. Mam na sobie wyciągnięte, znoszone spodnie (chyba te z dziurką na tyłku). Są najwygodniejsze do noszenia po domu. Nie przejmuję się chaosem - pierwsze miesiące życia z dzieckiem w większości wypadków właśnie nim są 😉. Czasami ktoś proponował, że mi sprzątnie, że coś uładzi, żebym "poczuła się lepiej". Tylko dlaczego musimy zakładać, że mi coś nie pasowało? Dlaczego mamy wzbudzać w sobie poczucie winy tym, że ktoś z czymś się nie wyrobił albo z czegoś zrezygnował, bo coś innego zabrało mu ten czas albo energię?


To właśnie taki przekaz chcę podarować swoim dzieciom. Żeby się nie bały przyjść ze złą oceną, ze zniechęceniem do jakichś zajęć dodatkowych, które już ich nie bawią. Żeby miały odwagę powiedzieć "nie", kiedy czują na to ochotę. By umiały odpoczywać i czyścić głowę, gdy wymaga tego ich serducho. Żeby umiały odczytywać sygnały ze swojego ciała i żeby miały własne zdanie, i siłę do życia po swojemu, wbrew oczekiwaniom innych. Bo świat nie zawali się od nieumytych naczyń, brudnej podłogi, braku makijażu czy tłustych włosów. Jasne, życie tak codziennie bez ochoty na zmianę może w istocie być "taplaniem się w swoim błotku", ale nikt też przecież nikomu nie wmawia, że tylko i wyłącznie tak wygląda życie 24h/dobę... Chodzi o balans - równowagę. O pozwolenie sobie na zadbanie i dopieszczenie, ale i na odpuszczenie, gdy nie ma na to w danym momencie zasobów. 

Piszą o tym i mówią chociażby Natalia Białobrzeska (@druzyna_b) czy Kasia Sojka (@piatypokoj) - zwłaszcza w zapisanych stories "House Tour", gdzie Kasia bez napinki pokazuje swoje mieszkanie z przedmiotami walającymi się pod nogami, z okruszkami na stole itp. Wiele kobiet w wiadomościach prywatnych dziękowało jej za tę relację - bo uwalniała je od poczucia winy, że coś jest z nimi nie tak. Podobne historie możemy przeczytać w najnowszym artykule na portalu dziecisawazne.pl: "Terapia brudną podłogą. Odpuść perfekcjonizm". Kobiety naprawdę mają już dość i potrzebują treści, które normalizują to, co zwyczajne i ludzkie.


Brzydkie jest również...

Coś, co jest, mówiąc potocznie, na odwal się. Ale sęk w tym, że to może dotyczyć wszystkiego – nie tylko wyglądu. Możesz zachowywać się brzydko, możesz mówić brzydko, możesz mieć brzydką energię jako człowiek i mieć brzydkie intencje wobec drugiej osoby.

Wydawać się może, na przykład, że dzieci robią coś "na odwal się". Nie kończą rysunków, nie malują dokładnie, według linii, nie zwracają uwagi na szczegóły albo przykładają ją do tych, które według oceny dorosłego na uwagę nie zasługują. I wielu dorosłych daje rady: "Rysuj dokładniej", "Postaraj się", "Tu nie domalowałeś", "Ale dlaczego to zamazujesz" itp. Oczekujemy perfekcji, a przynajmniej starań dziecka. Zwłaszcza jeśli coś ma być na ocenę, prawda? (To był wymóg na plastyce w szkole syna: nie ocenia się stylu, ale praca ma być dopracowana i schludna.) Tymczasem w rozwoju artystycznym dziecka zupełnie nie o to chodzi. Bo... chodzi o zabawę. O rozwój motoryki małej. O przyjemność płynącą z kreacji i artystycznego wyżywania się. O PROCES, nie "dzieło" jako efekt.

Dziecko może - i dorosły także - krzyczeć z wściekłości, tupać nogą, może chcieć użyć brzydkich słów, żeby sobie ulżyć albo dać wyraz temu, co myśli/czuje (bo do tego brzydkie słowa są: dla wyrażenia emocji i/lub dla dobitnego, wyrazistego opisania czegoś). Emocje negatywne same w sobie nie są czymś złym - są informacją dla nas i otoczenia, że coś się dzieje, że jest z czymś problem. I warto się zatrzymać, dostrzec emocje, nazwać je... a potem spróbować sobie z nimi poradzić. Ale nie negacją i zaprzeczaniem, połykaniem łez, bo "chłopaki nie płaczą" albo "ale z ciebie beksa". Hasło "nie złość się" nie zadziała, wręcz zaszkodzi, bo złość tłumiona nie znika - ona zostaje zepchnięcia do podświadomości, w której się gromadzi i gromadzi, aż w końcu człowiek (czy mały, czy duży) wybucha - jak wulkan. Warto już w dzieciństwie szukać sposobów na bezpieczne dla innych i siebie odreagowanie. Mnie pomagało darcie kartek i deptanie ich, może pomóc hasło-przekleństwo - które paradoksalnie wcale nie musi być brzydkie (polecam przyjrzeć się pozycji "Jak przeklinać? Poradnik dla dzieci" Michała Rusinka). Warto o emocjach rozmawiać zamiast niektóre wypierać, bo są "złe" czy "brzydkie" (więcej pisałam o tym we wpisie "Jak się czujesz?"). Jeśli damy im przejąć nad nami kontrolę i robimy krzywdę innym - wówczas tak. Ale póki jeszcze nie eskalują, są sygnałem ciała, że coś się dzieje - że, na przykład, przekraczane są nasze granice. Są sygnałem obronnym naszego organizmu.

 

GDZIE JEST KONTEKST?

Możesz zachowywać się brzydko, możesz mówić brzydko, możesz mieć brzydką energię jako człowiek i mieć brzydkie intencje wobec drugiej osoby.

I tu pojawia się problem. Gdzie - w odniesieniu do powyższego - jest na to moda? Moda na zachowania brzydkie, mówienie brzydko, na posiadanie brzydkiej energii i intencji? 

Jeśli uznamy, że w patotreściach na YouTube, to faktycznie - filmiki podejrzane moralnie są niezwykle popularne i mają milionowe wyświetlenia. Są oglądane. Czy to jednak znaczy, że na takie zachowania jest moda? Nieeee... Tutaj to raczej twórcy wykorzystują sprawdzającą się metodę, że to, co kontrowersyjne, po prostu lepiej się klika (nie żeby to był przytyk do wpisu pani Kaczorowskiej, hłe hłe 🙃). 

Mówienie "brzydko" zalatuje mi z kolei niedawną narracją wymierzaną w kierunku strajkujących kobiet: że jak ośmielają się używać wulgaryzmów i - w dodatku! - krzyczeć. Że tak przecież nie przystoi - że przecież można rozmawiać normalnie, spokojnie. Problem jednak w tym, że merytorycznego głosu wcześniej nie słuchano - bo to krzyk niesie się bardziej, a treści (znowu do tego wracamy) kontrowersyjne są częściej i lepiej nagłaśniane. Jak więc dostać wreszcie prawo do głosu, jak nie wydzierając je sobie w ten sposób? Bo, żeby nie było, grzeczne próby były wcześniej. I niewiele dały.

Powtarzam więc pytanie: o modzie na jakiego rodzaju brzydotę mówi Kaczorowska? Niech poda konkretne przykłady - może wtedy zrozumiemy, co miała na myśli. Jeśli bowiem będziemy opierali się na ogólnikach i sami będziemy musieli dokopać się do kontekstu, dla wielu "brzydota" z posta to będą właśnie ciałopozytywne treści z IG, pokazywanie nieidealnej rzeczywistości z dzieckiem, kiedy bałagan w mieszkaniu jest czymś normalnym, a np. taka metoda BLW wymaga poświęceń. Brzydotą będą hasła "Wypierdalać!" na transparentach czy krzyk "typiary" bez stanika.


BRZYDOTA TO BRAK MIŁOŚCI?

Aktorka w wywiadzie dookreśla cały fragment poświęcony jej definicji brzydoty słowami:

(...) najważniejszą wartością jest szeroko pojęta miłość do siebie i do innych. Uważam, że wszystko co jest wbrew niej, jest brzydkie.

W tym miejscu mam zasadnicze pytania: czy pozwalanie sobie na gorszy dzień jest brakiem miłości do siebie? Dla mnie odwrotnie! Czy dopuszczanie do głosu negatywnych emocji własnych czy innych osób będzie brakiem miłości? A może właśnie będzie jej rodzajem: bo pozwalasz sobie i komuś na żal, smutek, na poczucie złości, która gdy wybrzmi i której da się miejsce, odejdzie, a jej miejsce zajmie spokój. Empatia, wsparcie - to jest miłość, a nie negacja tego, co jest według jakichś tam norm "brzydkie". Kochać siebie mogę w brudnych ciuchach i z tłustymi włosami. Mogę kochać siebie wtedy, kiedy zdobywam szczyty, ale też wtedy, kiedy nic mi się nie chce - zwłaszcza wtedy powinnam dać sobie więcej miłości. Dobroci i szacunku dla innych nie powinna warunkować ich niechlujność, niezaopiekowanie się sobą. Ładny i miły człowiek z miejsca "kupi" sobie ludzi, w zasadzie niewiele musi robić. Człowiek niepasujący do kanonu, zachowujący się inaczej, niż do tego przywykliśmy, może nas z początku odrzucać. Czy jednak mamy prawo odmówić mu "miłości"? Najczęściej niewiele o nim wiemy, nie znamy tej osoby. Czy w takiej sytuacji mamy prawo oceniać?

Po wpisie Kaczorowskiej pojawiło się sporo osobistych historii dziewczyn, które poczuły się "wywołane do tablicy" lub dotknięte słowami aktorki. Bo cała narracja poświęcona pięknu i brzydocie bardzo mocno swego czasu się na nich odbiła. Pozwolę sobie, dla przykładu, przytoczyć jedną z nich, historię autorki profilu IG @obrazkimile:



Nigdy nie wiesz więc, kto jest po drugiej stronie, kto jaką ma historię. 

Ja nabieram ciała przez antykoncepcję, mój znajomy przez leki na serce. Dla nas wzrost masy ciała (przez niektórych uznawany za coś, z czym należałoby walczyć, żeby wreszcie "wziąć się za siebie" i o siebie "zadbać") jest wypadkową ratowania własnego życia. Ja mam zakaz zachodzenia w kolejne ciąże (ostatnia prawie mnie zabiła), on w ten sposób może normalnie funkcjonować. Dla postronnych jednak wnioski nasuwające się w pierwszej kolejności to nasze lenistwo i obżarstwo, ewentualnie bylejaki styl życia 🤦. Czy mają prawo nas oceniać? Czy mają prawo taką ocenę wygłaszać na głos lub publicznie?


Co ciekawe, na profilu Agnieszki Kaczorowskiej można znaleźć także taki wpis:



To piękny wpis, bardzo wzmacniający. Szkoda tylko, że z powodzeniem mogłabym użyć go jako ilustracji do fragmentu "PRZECZENIE SOBIE", bowiem słowa z powyższego wpisu nijak mają się do "mody na brzydotę". Czytamy, że "inni mają inaczej. Nie znaczy, że lepiej bądź gorzej. Inaczej." Dlaczego więc w kontrowersyjnym wpisie ma miejsce wartościowanie? Nazywanie pewnych zachowań czy strategii "brzydotą", innych "pięknem", skoro każde samopoczucie jest "wyjątkowe", bo "tylko Twoje"? Nie mamy się porównywać do innych i mamy prawo dzielić się tym, czym chcemy. A jednocześnie: "W świecie Instagrama również zapanowała na niektórych profilach moda na brzydotę. I nie podoba mi się to, bo liderzy, czyli osoby z kontami o największych zasięgach, powinny motywować i zachęcać do rozwoju i wzrastania." Cyli dziel się, czym chcesz, pod warunkiem, że to będzie zachęcać do rozwoju i wzrastania, ale jeśli rozwój i wzrastanie rozumiesz jako akceptowanie siebie w pełni i ODPUSZCZANIE, to jednak nie, to nie jest wtedy fajne, bo nie jest "pięknem", chociaż każdy może je rozumieć jak chce, bo to szerokie pojęcie. Czyt. sporo tutaj dla mnie zamieszania i chaosu, swoistego gubienia się w zeznaniach 🤷. 


MOTYWACJA, KTÓRA NIE JEST MOTYWACJĄ

Kontynuując w wywiadzie temat odwiedzin u psychologa, bo "posiadanie problemu jest modne", Mańkowski zauważa: "A czy czasem po prostu nie jesteśmy jako społeczeństwo na tyle świadomi i rozwinięci, że zaczynamy otwarcie mówić o problemach i chorobach. Może to nie moda, ale po prostu w końcu dojrzeliśmy, żeby o tym mówić i na poważnie zajmować się tym, co kiedyś było tłumione?"

Aktorka odpowiada:


Uważam, że jako człowiek masz dwie drogi, choć to pewne uproszczenie. To pytanie o to, w którym kierunku idziesz. Pierwszy wybór to wzrastanie, rozwijanie się, droga na przód, by stać się lepszą wersją samego siebie. Nie żadną tam wyidealizowaną personą z Instagrama, ale po prostu lepszym sobą. Druga to równanie, ale w dół, by przypadkiem się nie wychylać, by ktoś nam nie zazdrościł. Znam to z autopsji. I dla przykładu, jako mama mogę siedzieć i biadolić, jaka to nie jestem zmęczona, jak mi ciężko, momentami bardzo źle i smutno, ale mogę też skupiać się na pozytywach. Pytanie, na czym się koncentrujesz i o czym mówisz publicznie. Uważam, że jest pewna strefa intymności, której nie warto upubliczniać. Jak tak dalej pójdzie, to zaraz kobiety zaczną wrzucać zdjęcie swojego pozszywanego krocza po porodzie, bo "to takie naturalne i normalne". No okej, tak jest, ale te i wiele innych rzeczy powinny zostawać intymne.
Mam problem z tą odpowiedzią (jak i z wieloma), bo po raz kolejny wydaje mi się, że Kaczorowska nie do końca rozumie pewne mechanizmy. Na sugestię, że jako ludzie jesteśmy coraz bardziej świadomi i zrywamy z tabu, przestajemy wstydzić się problemów czy chorób, bo normalizacja zwykłego życia czy szczera rozmowa albo dzielenie się własnym doświadczeniem mogą dawać ulgę i rozwijać, słyszymy, że albo możemy cały czas zapieprzać, żeby być coraz lepszym, albo że będziemy "pluskać się w swoim błotku" i to będzie "brzydkie". Gdzie jest "złoty środek"? To magiczne pomiędzy? Sorry, ale nigdy w życiu nie ma tak, że jest tylko A albo B, że świat jest albo czarny, albo biały. Jeśli dobrze rozumiem, niezależnie od sytuacji, w której jest człowiek, może on albo założyć różowe okulary, dostrzegać dobre strony i się tym karmić, albo się całkiem załamie, bo będzie widział jedynie to, co dobija. Jest natomiast jeszcze co najmniej jedna opcja: możesz być w nie najlepszym okresie swojego życia, dostrzec to i... zaakceptować. Nie szukać na siłę pozytywów tam, gdzie ich nie ma. Po prostu możesz... spróbować przeczekać ten stan, bo on minie. Np. kiedy dziecko jest małe (zresztą i ten przykład był tutaj podany) i nie masz na nic siły. Jesteś jedną wielką frustracją. Ja tak miałam. Nowa sytuacja, brak wsparcia wśród bliskich sprawiły, że czułam się osamotniona, nierozumiana, bez prawa do czasu wolnego i samej siebie. Szukałam wówczas wsparcia i często słyszałam, że powinnam się cieszyć, bo przecież macierzyństwo jest wspaniałe. Że nie powinnam się denerwować na dziecko, bo jestem matką, a matki nie powinny się denerwować. Że to przecież wspaniały okres teraz, jak dziecko jest tak maleńkie, i że powinnam czerpać garściami, bo ani się obejrzę, a już będzie duże. I niby to wszystko jest prawdą, i niby te osoby miały dobre intencje, ale ich słowa sprawiały, że tylko coraz głębiej wpadałam w otchłań rozpaczy (że posłużę się określeniem Ani Shirley). Sprawiały, że czułam się gorszą matką, złą osobą. Kiedy synek płakał non stop przez prawie godzinę, a ja zapłakana i z nerwami w strzępach zadzwoniłam do mamy po wsparcie (takie, wiecie, mentalne, rodzaju "Jestem z tobą, córeczko, dasz radę"), usłyszałam zarzut, że płaczę, a powinnam przecież być miłością. Że to pewnie moja wina, bo dziecko wyczuwa nerwy. Rzuciłam wtedy tym telefonem o podłogę. I on, i moje emocje były zupełnie roztrzaskane.



Na pytanie "Co ciebie motywuje?" Kaczorowska odpowiada:

Generalnie – sukces, mój i innych. A na co dzień – przytulenie i uśmiech męża i córki, poczucie szczęścia, które mamy tu i teraz, a nie gdzieś tam daleko. Sorry, to zabrzmi patetycznie, ale samo dążenie do szczęścia jest złudne, bo możesz iść po nie całe życie, a ono jest tutaj, obok ciebie.
I dobrze, niech każdego motywuje to, co go umacnia i daje siłę. Problem jednak pojawia się wówczas, gdy próbujemy swoje własne motywatory czy recepty sprawdzające się u nas na siłę projektować na innych. W sławnym poście "moda na brzydotę" czytamy:

Mówię i piszę o tym, że nie zawsze wszystko jest kolorowe, że przede wszystkim trzeba samemu wziąć kredki i sobie to życie pokolorować... Że sytuacje do rozwiązania, nazywane przez większość problemami, mają WSZYSCY, a pełen wachlarz emocji występuje w życiu KAŻDEGO. Natomiast ! Koncentracja na pozytywach, na wdzięczności, na wszystkim co dobre i PIĘKNE właśnie, jest tym co pozwoli Ci iść na szczyt, a nie siedzieć w Twoim lub czyimś błotku, w którym tak miło się taplać, bo przecież mnóstwo ludzi siedzi tam z Tobą.🙈
Tylko że kiedy masz depresję, albo jesteś w trudnym położeniu i nie masz w swoim otoczeniu żadnego wsparcia, bardzo trudno jest koncentrować się na pozytywach, czuć wdzięczność. Trudno jest wspinać się wtedy na szczyt, gdy drobne aktywności wydają się być ponad nasze siły. Przyjemność "taplania się w błotku" to nie jest twierdzenie, że jest najlepiej tak jak teraz jest, ale powiedzenie sobie, że to, jak jest teraz, też jest ok. Że jestem normalna i wystarczająca w swoim "niezrobieniu" i "niewymuskaniu", że czystość mieszkania nie jest najważniejsza na świecie, że tak naprawdę niczego nie muszę. Nie muszę kończyć studiów, żeby być mądra. Nie muszę mieć gładkiej cery, żeby być piękna. Nie muszę golić nóg albo pach, żeby zachowywać higienę. Nie muszę czytać książek noblistów, mogę czytać romanse albo komiksy. Nie muszę codziennie się uśmiechać, żeby w ogólnym rozrachunku być zadowolona z życia. Nie muszę manifestować swoich mocnych stron, żeby być uznana za piękną albo żeby to, co robię, było piękne - powinnam być wystarczająca taka, jaka jestem. Piękna taka, jaka jestem! Zwłaszcza że w postach celebrytki wielokrotnie można przeczytać, że każdy jest wyjątkowy i piękny... Problem pojawia się wówczas, kiedy ktoś chce warunkować naszą wyjątkowość i piękno i uzależniać je od jakichś wytycznych. Albo każdy jest wyjątkowy i piękny, albo nie! Albo siebie akceptujesz w pełni, albo nie! To tutaj nie powinno być niuansów i wartościowania.

Jestem wyjątkowa już od początku; każdy jest. Każdy z nas jest niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju kodem DNA. Nie ma dwóch takich samych ludzi, nawet bliźnięta różnią się od siebie. Jestem wyjątkowa już od samego początku swojego istnienia - wyjątkowa nic nie robiąc, po prostu istniejąc. Wystarczy tylko, że... jestem. Wspaniale ujął to Richard Dawkins (brytyjski zoolog, etolog, ewolucjonista) w książce "Rozplatanie tęczy"; początkowy fragment dzieła recytowany jest w utworze fińskiej grupy Nightwish: "The Greatest Show on Earth". Polecam Wam go gorąco, bo to przepiękna apoteoza życia:


We are going to die, and that makes us the lucky ones. Most people are never going to die, because they are never going to be born. The potential people who could have been here in my place but who will, in fact, never see the light of day outnumber the sand grains of Sahara. Certainly those unborn ghosts include greater poets than Keats, scientists greater than Newton. We know this because the set of possible people allowed by our DNA so massively exceeds the set of actual people. In the teeth of those stupefying odds. It is you and I, in our ordinariness, that are here. We, privileged few, who won the lottery of birth against all odds.

[Umrzemy i to czyni z nas szczęściarzy. Większość ludzi nigdy nie umrze, ponieważ nigdy się nie narodzi. Ludzi, którzy potencjalnie mogliby teraz być na moim miejscu, ale w rzeczywistości nigdy nie przyjdą na ten świat, jest zapewne więcej niż ziaren piasku na pustyni. Wśród owych nienarodzonych duchów są z pewnością poeci więksi od Keatsa i uczeni więksi od Newtona. Wiemy to, ponieważ liczba możliwych sekwencji ludzkiego DNA znacznie przewyższa liczbę ludzi rzeczywiście żyjących. Świat jest niesprawiedliwy, ale to właśnie myśmy się na nim znaleźli, ty i ja, całkiem zwyczajnie. My, uprzywilejowana garstka, która wygrała na loterii narodzin na przekór wszystkiemu.]

tłumaczenie pochodzi STĄD


JAK MOŻNA BYŁO UNIKNĄĆ BURZY?

W ramach swojej odpowiedzi na wpis o "modzie na brzydotę" Martyna Kaczmarek stworzyła swoją wersję kontrowersyjnego wpisu - sparafrazowaną tak, by była wsparciem i niosła rzeczywiste dobro - wersję skrojoną na miarę współczesności:



Jednocześnie trzeba przyznać, że jest to wpis zupełnie inny. Próbowałam stworzyć swoją wersję, zachowując przemyślenia Agnieszki Kaczorowskiej, ale jednocześnie na tyle zmodyfikować wypowiedź, by nie mogła zostać odebrana jako szpilka wycelowana w czyjś boczek. Nie do końca się udało, niektóre fragmenty musiałam usunąć, bo były zbyt oceniające lub podatne na "niewłaściwą" interpretację. Jak mi wyszło?


Moda na brzydotę?
________________
Jestem estetką. To prawda. Myślę, że głównie taniec to we mnie ukształtował. Lubię piękno kryjące się pod wieloma aspektami. O pięknie można byłoby rozmawiać długo, bo to pojęcie względne...
Zaskakuje mnie natomiast coraz więcej treści, które wynikają chyba z chęci przeciwstawienia się instagramowemu pięknu, które narzuciło pewne standardy. Dziewczyny pokazują się jako zwyczajne i autentyczne np. w swoim zmęczeniu, dystansują się do swoich wad.
Nie rozumiem tego... ale rozumieć nie muszę. To ich decyzja, to ich życie.
Nie chciałabym jednak, żeby podnoszenie brody i śmiałe kroczenie przed siebie, z nastawieniem na sukces, było dowodem zadufania. Nie chciałabym, żeby dziewczyny chowały się na zdjęciach za swoimi włosami czy rękoma - bo przecież one są piękne i wyjątkowe!
W świecie Instagrama na niektórych dużych profilach można znaleźć coraz więcej treści niepasujących do standardowego ujęcia piękna. Martwi mnie, że liderzy, czyli osoby z kontami o największych zasięgach, nie motywują w ten sposób innych do rozwoju i wzrastania. Życie nie zawsze jest kolorowe, ale mamy na nie wpływ. Problemy ma każdy, ale mamy też siłę, żeby sobie z nimi poradzić. Czy te nowe treści naprawdę są pomocne?
Chciałabym, żeby każdy mógł skoncentrować się na pozytywach, na wdzięczności, na wszystkim tym, co piękne i co pozwoli iść do przodu.
Nie zakładaj żadnych masek - bądź sobą.


2 komentarze:

  1. Wow, powiem tak jestem pod wrażeniem Twojej analizy wypowiedzi pani Kaczorowskiej. Można by z tego zrobić pracę magisterską:-))
    Pozdrawiam serdecznie:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah, dziękuję ;) Faktycznie, może to być punkt wyjścia do dłuższej pracy, wyjaśniającej pewne pojęcia albo pokazującej to, co aktualnie dzieje się w społeczeństwie ;)

      Usuń