8/08/2017

siła spojrzenia - moc wyobraźni - potęga ludzkiego ducha (czyli opowieść o tym, jak poszłam z synkiem do muzeum)

Kultura, głupcze! - mogłabym krzyknąć na wstępie; a kto mi zabroni, wszak jestem dyplomowanym kulturoznawcą, robię nawet doktorat z tej dziedziny.
Nie chcę jednak zaczynać od krzyku, od wyzwiska. Po tak mile spędzonym dniu uśmiecham się sama do siebie i tym dobrym samopoczuciem chcę zarazić innych!

Jak to się stało, że spędziłam wspaniałe dwie godziny z synem, chociaż obawiałam się wyjścia z domu, podróży i tego, co wyjdzie z "chorego" pomysłu "zwariowanej" matki? (Cudzysłów jak najbardziej na miejscu!) Otóż...

Zabrałam syna do muzeum/galerii sztuki.


Usłyszawszy (przeczytawszy) coś takiego, wielu zapewne może westchnąć, zaśmiać się, jęknąć, żałować mnie albo dziecka (zapewne bardziej dziecka). Ci bardziej wyrozumiali rzuciliby serdecznie, z czułością, że może lepiej poszłabym sama, że więcej bym wyniosła, że mogłabym na spokojnie pokontemplować, pooglądać... Cóż, w przypadku pewnych wystaw zapewne tak by było, ale rezygnacja z zabierania dzieci do tego rodzaju miejsc pozbawia nas czegoś - a doświadczenie staje się niepełne.


Po pierwsze: Dziecko nie ma ograniczeń, które mamy my - dorośli. Pewnych rzeczy jeszcze nie rozumie, innych nie poznało, a świeże spojrzenie czy celne obserwacje (np. skojarzenia, na które nigdy nie wpadłoby się samemu!) potrafią rzucić nowe światło na dany obiekt lub sytuację. Dziecko jest w swoim patrzeniu niewinne - nie zna granic, które narzucają dorośli, barier, które każą widzieć nam w kolorze czarnym konkretne emocje, w czerwonym inne i tak dalej. Dla niego szalona mieszanka barw może nieść zupełnie inne wartości - a jakiś obraz (szczególnie abstrakcyjny!) przywodzić na myśl zupełnie nowe obiekty/obszary! Pozwólmy czasem prowadzić się dziecku - iść za tym, co jemu się podoba, co go ciągnie - dzięki temu wizyta w muzeum czy galerii sztuki może być o wiele bardziej emocjonująca czy ekscytująca - bez podążania za strzałkami przylepionymi do ścian lub podłogi, bez chronologii czy odgórnych, narzuconych nam założeń. Pozwólmy sobie na odrobinę wolności i otwórzmy się na nowe doświadczenia - zobaczysz, że warto!


Po drugie: Czasami błędnie zakładamy, że coś może się naszemu dziecku nie spodobać. I o ile w przypadku niektórych, tradycyjnych wystaw może się faktycznie tak zdarzyć (ale też tylko wtedy, kiedy my sami jesteśmy wystawą znudzeni, kiedy nie próbujemy patrzeć w głąb, dostrzec czegoś więcej - jeśli bowiem stać nas na to, najczęściej potrafimy też pokazać dziecku takie elementy/aspekty, które go zainteresują: a to faktura obrazu, a to kolory, a to dziwaczny kostium postaci... Przy okazji można przemycić nieco historii ;)), o tyle obecnie o wiele łatwiej o wystawy czy interaktywne, czy silniej pobudzające wyobraźnię młodszego odbiorcy. Przykład? Dani Karavan i jego Reflection/Odbicie w Galerii Jednego Dzieła w Muzeum Śląskim - całe pomieszczenie pokryte lustrami, po których... można było się przemieszać! Mały John przechadzał się więc, biegał, raczkował, pełzł, leżał, siedział, kucał, skakał... A uśmiech ani przez moment nie schodził mu z twarzy!





Zastosuj akcję do słów, a słowa do akcji, mając przede
wszystkim to na względzie, abyś nie przekroczył granic
natury; wszystko bowiem, co przesadzone, przeciwne jest
intencjom teatru, którego przeznaczeniem, jak dawniej
tak i teraz, było i jest służyć niejako za zwierciadło naturze,
pokazywać cnocie własne jej rysy, złości żywy jej
obraz, a światu i duchowi wieku postać ich i piętno.
William Szekspir, Hamlet, akt III, scena 2, przekład Józefa Paszkowskiego

Słowa wybitnego dramaturga stały się inspiracją dla twórcy wcześniej wspomnianej instalacji. Teatr jako zwierciadło natury... Zostawiając już nawet scenę, można pokusić się o rozumienie tych słów szerzej, w odniesieniu do naszego życia: czy nie warto czasem zrzucić nużące nas może maski i po prostu być... sobą? Jak ta Marta, która patrzyła na swojego szalejącego syna i sama postanowiła powygłupiać się na szklanej tafli. Wolna, radosna, nieskrępowana - jak dziecko. (O wiele bardziej wolę taką Martę od tej, która przynudza czasem swoimi: "Ciszej!", "Wolniej!", "Spokój!")

Sztuka rozwija. Kultura rozwija. W dzisiejszym świecie mamy taki dobrostan, że - naprawdę! - każdy znajdzie coś dla siebie, wystarczy tylko poszukać, czasem wyjść ze swojej strefy komfortu ("Nie chce mi się." albo "A po co."), zrobić jeden krok. Czy zawsze się nam powiedzie, czy zawsze wyjdziemy uniesieni? Nie. Ale to też lekcja, to też rozwój. Nie musi Ci się podobać wszystko - ale przynajmniej spróbuj coś poznać, by wiedzieć, dlaczego jesteś na "nie". 

A jeśli chodzi o dzieci...
One chłoną bardzo dużo. Niemalże cały otaczający je świat... Czy nie milej byłoby więc żyć w przyszłości budowanej przez młode, kreatywne dusze, które poznały bogactwo świata, w którym rosną? A nie tylko "ochłapy", kulturę w wydaniu co najwyżej pop, bo przecież więcej nie ma sensu? 
Otóż sens jest! Czym skorupka za młodu nasiąknie... ;)

A jeśli chodzi o częsty argument, że sztuka kosztuje (książka kosztuje, wizyta w muzeum, teatrze czy w innym miejscu kosztuje) - co miałoby by tłumaczyć brak zainteresowania tego rodzaju aktywnościami, odpowiem tak: jeśli tylko człowiek się interesuje, szuka, wykaże odrobinę zaangażowania - da się taniej, nawet darmowo. Przykład? Nasze bilety do Muzeum Śląskiego kosztowały równe ZERO złotych. Jak to możliwe? Po prostu we wtorki wejście jest... bezpłatne! Podobnie jest w wielu miejscach: albo jakiś darmowy dzień, albo zniżki, albo promocje... Wystarczy sprawdzić - pognać wewnętrznego lenia. Wszystko jest możliwe - jeśli tylko chcesz!


Byłam z synkiem głównie na dwóch wystawach, z których zdjęcia znalazły się we wpisie:
Pierwsza nie spotkała się z zainteresowaniem Małego Johna. Co innego druga... I może dobrze, że mnie dziecko ponaglało do przejścia dalej - kiedy już dotarliśmy do "sali luster"... trudno było nam opuścić to zaczarowane miejsce!

2 komentarze: