11/14/2010

Początekoniec Stanisława Dróżdża (o wystawie prac z lat 1967-2007)


 Stanisław Dróżdż, Bez tytułu (nie czytać), 1972




            Początekoniec – „samo słowo – dwa słowa” odwzorowujące najlepiej wystawę przeszło czterdziestu prac Stanisława Dróżdża, jednego z najwybitniejszych polskich artystów. Magister Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, tytuł uzyskał w roku 1979 po obronie pracy "Poezja konkretna" dokumentującej polskich konkretystów. Sam zresztą wpisał się w fascynujący go nurt. „Nigdy nie tytułowałem swoich prac, nazywałem je tylko: Pojęciokształty. Poezja konkretna” – można przeczytać na stronie internetowej twórcy.[1] Określenia te, spajające twórczą działalność Stanisława Dróżdża, znalazły się w podtytule wystawy, dookreślając ją.
            Nie sposób wejść w świat artysty bez zrozumienia sztuki, którą tworzył. Wyrwane z kontekstu słowa, pojedyncze litery mogą wydać się odbiorcy niezrozumiałe. Stanisław Dróżdż wyjaśnia: „...poezja konkretna polega na wyizolowaniu, zautonomizowaniu słowa. Wyizolowaniu go z kontekstu językowego, wyizolowaniu go także z kontekstu rzeczywistości pozajęzykowej, żeby słowo jak gdyby samo w sobie i dla siebie znaczyło. W poezji konkretnej forma jest zdeterminowana treścią, a treść formą. Poezja tradycyjna opisuje obraz. Poezja konkretna pisze obrazem”.[2]
            Katowicka ekspozycja podejmuje motyw wędrówki, podróży od początku do końca. Odbywające się równocześnie w Galerii Sztuki Współczesnej BWA i w Galerii Sektor I w Górnośląskim Centrum Kultury wystawy stanowią swoiste zaproszenie do poszukiwania odpowiedzi na pytanie (stawiane przez samego artystę, który traktował słowa oddzielnie i samodzielnie): gdzie jest koniec początku, a gdzie początek końca? Swą pielgrzymkę po świecie Słowa rozpocząć możemy w dowolnym punkcie: z placu Sejmu Śląskiego przejść na aleję Wojciecha Korfantego lub odwrotnie; możemy również przerwać podróż w połowie, decydując się na wizytę w jednej z wymienionych galerii – wybór należy do nas. Podejmując jednak trud wędrówki mamy możność doświadczenia pewnej ciągłości, całości, mozołu życia, w które każdy z nas jest wpisany. Na pierwszy rzut oka wydać się może, że wystawy stanowią zgromadzenie wybranych dzieł twórcy, że poszczególne prace łączy jedynie jego nazwisko. Różnorodność tematyki, sposobów przedstawień jest tak naprawdę złudna, gdyż wszystkie odwołują się do układów liter i znaków typograficznych, do uwikłania człowieka w świat Słów, które kształtują naszą rzeczywistość.
            Wchodzimy w przestrzeń white cube. Biel ścian uderza w nas z, zda się, podwójną siłą: zgromadzone prace utrzymane są w tonacji czarno-białej, poszczególne litery i słowa niejako wypływają z bezbarwnej przestrzeni, są ciemnymi plamami. Tło „płócien” zlewa się ze ścianą, co daje wrażenie wkroczenia w przestrzeń znaków: alfabetu, liczbowych, interpunkcyjnych (Język i matematyka, 1988). Z ich pomocą nazywamy świat – jak uważał austriacki myśliciel Wittgenstein, utożsamiający prawdę z semantyką, stwierdzając, że to język tworzy rzeczywistość: to, co nie może być wypowiedziane, nie może też istnieć. Wejście w tę przestrzeń najlepiej i w pełni obrazuje praca między – idealną postać white cube Stanisław Dróżdż zapełnia ułożonymi w rzędach literami: podłogi, sufity i ściany, zależnie bowiem od konfiguracji co innego może być dla nas punktem odniesienia. Otoczeni wyjątkami z alfabetu krążymy między nimi, staramy się ułożyć słowa, odnaleźć, na nowo zbudować fundamenty. Artysta nie daje nam jednak do ręki pełnego oprzyrządowania: błądząc wśród wybranych liter odkrywamy, że z niewielu możliwości słowotwórczych najciekawszym wyrazem, który możemy skonstruować, jest „między” właśnie. Życie jest bowiem ciągłym wyborem z wielu opcji (ilustruje to również kolejna praca Stanisława Dróżdża zatytułowana lub, która stała się niejako symbolem Górnośląskiego Centrum Kultury w Katowicach).
            Dzieła artysty wiążą się nierozerwalnie z ważnymi dla człowieka sferami: językiem, czasem, przestrzenią. Każda z nich jest jednocześnie uniwersalna (bo dotyczy wszystkich ludzi), jak również indywidualna (gdyż odbierana subiektywnie). Stanisława Dróżdża zajmuje ludzkie życie, jego fragmentaryczność czasem, zawieszenie między. Wyciągnięte z kontekstu słowa bez początku i końca, czasami sklejone z sobą w dziwnych kombinacjach budują nowe konotacje, pozwalają odkryć inne znaczenia, poprzez świeże podejście do tematu uderzyć błyskotliwością przekazu. „Ponieważ przez cały okres szkoły średniej oraz studiów dręczyła mnie myśl dlaczego wiersz, opowiadanie, powieść, itp. zaczynają się w jakimś tam miejscu i kończą w jakimś, postanowiłem tworzyć utwory pozbawione tego aspektu, ograniczając się do samego czystego tekstu.”[3], wyznał artysta. I tak pozwala nam wejść do białego pomieszczenia pełnego czarnych klamek, które prowadzą donikąd, jakby wskazując, że brak jednej drogi, właściwego wyboru, że ludzka głowa pełna jest podobnych zamków, do których brak klucza. Wyobraźnia odgrywa w tym świecie największą rolę – uwikłani w byt i niebyt jednocześnie zarówno trwamy, jak i nie trwamy. Doskonale obrazuje to praca Bez tytułu (trwanie) z 1968 roku: złączone z sobą pomnożone słowa „trwanie” czytane linearnie dają w efekcie „nie-trwa”, co wzmocnione jest w kolejnych dziełach, między innymi w Bez tytułu (przemijanie) z roku 1998, które wydaje nam się z oddali jednym słowem „zawieszonym” w white cube – „przemijaniem”, gdy natomiast zbliżymy się do niego, rozpada się na trzy samodzielne, zawieszone obok siebie „płótna”, dając „prze-mija-nie”. Staje się więc zaprzeczeniem mijania, dodatkowo wzmocnionym przez przedrostek „prze”, który zwykło się wykorzystywać dla uwypuklenia znaczenia, dodania wagi słowu (na przykład przesłodki, przecudowny, przeuroczy i tym podobne). Wszystko, czego przywykliśmy być pewni, zostaje rozbite i przewartościowane – jak czas w dokładnie opracowanej instalacji Bez tytułu (zegary) z 1978 roku. Na jednej ze ścian powieszono w trzech rzędach 27 zegarów, każde jako jeden z możliwych wariantów (ze wskazówkami, bez, z jedną na właściwym miejscu, w niewłaściwym również, chodzące do przodu i do tyłu). Opisano je dokładnie (wraz z precyzyjnymi obliczeniami matematycznymi) w znajdującej się obok księdze. Stanisław Dróżdż łączy tak naprawdę słowo z liczbą, język z królową nauk: to one opisują życie ludzkie i pozwalają człowiekowi się w nim odnaleźć. Sam motyw destrukcji uwypukla zniszczony i rozczłonkowany zegar ustawiony na białym podeście pod wspomnianymi 27 miernikami czasu.
            Symboliczny charakter nadała ekspozycji śmierć artysty, który nie doczekał się otwarcia wystawy. Początekoniec stał się metaforycznym określeniem całości twórczości Stanisława Dróżdża, podobnież jak jego wiersz Na początku jest koniec, który stanowi egzemplifikację de facto większości dzieł na wystawie zgromadzonych:

Na początku jest koniec
 złowieni w - śmierci - życia sieć

Fot. 1. Stanisław Dróżdż, Poezja konkretna (żyłki), 2002, projekt realizacji: Iwar Romanek

zaciskającą pętlę czasu, przez niebyt rzucanym 

Fot. 2. Stanisław Dróżdż, Zamiana energii, 2000

bumerangiem bytu, przybywaniem ubywania

Fot. 3. Stanisław Dróżdż, Zapominanie oraz Klepsydra (było, jest, będzie), 1967

wracamy tam, gdzie nigdy nie byliśmy
będąc, gdy nas nie było, żyjemy

Fot. 4. Stanisław Dróżdż, Bez tytułu (trwanie), 1968

śmiercią, umieramy życiem, nie znając
czasu, z kogoś - swej - w coś przemiany

Fot. 5. Stanisław Dróżdż, Bez tytułu (zegary), 1978

 - nie być mający, już mający nie być

            Wystawa ta jest wspaniałym hołdem dla twórcy. Ukazuje kilkadziesiąt lat konkretnej, od samego początku dookreślonej działalności artystycznej Stanisława Dróżdża. Zgromadzone dzieła z przeszło czterdziestu lat pracy łączą się ze sobą w doskonale skomponowaną całość, samoistne, a wpisujące się w kontekst poezji konkretnej i w niej współobecne. Wszyscy bowiem wędrujemy po różnych światach nazywanej przez siebie rzeczywistości, by spotkać się w przestrzeni słów, czasem chaotycznych, nielogicznie rozrzuconych, tworzących jednak nas, multiznaczeniowych, jak otaczająca człowieka kultura, otaczający go świat. Jest to wystawa estetyczna, brak tu narzucanych odbiorcy kontekstów, sam twórca jednak starał się od tego odejść. Ekspozycja zyskuje na uniwersalizmie, łączy z sobą ludzi, którzy są pionkami w „białych warcabach” i zmuszeni do gry (chociażby Alea iacta est z 50. weneckiego Biennale 2003), . Przede wszystkim zaś jest to wystawa intelektualna: nie sposób bowiem przekroczyć próg tej uporządkowanej przez kurator Elżbietę Łubowicz przestrzeni i nie przystanąć, z zastanowieniem wpatrując się w prace Stanisława Dróżdża…


[1] Źródło: http://www.drozdz.art.pl/o_mnie.htm [data dostępu: 26 maja 2010].
[2] E. Gorządek. Stanisław Dróżdż. [online]. Kultura polska [dostęp: 26 maja 2010]. Dostępny w Internecie: http://www.culture.pl/pl/culture/artykuly/os_drozdz_stanislaw.
[3] Źródło: http://www.drozdz.art.pl/o_mnie.htm [data dostępu: 26 maja 2010].



Wszystkie zdjęcia pochodzą z wystawy w katowickim BWA i są mojego autorstwa. Zapraszam na stronę domową Stanisława Dróżdża.

2 komentarze:

  1. Wspaniały - bardzo osobisty - tekst!
    Lubię Dróżdża... I lubię ludzi, którzy odczuwają sztukę wszystkimi zmysłami.

    OdpowiedzUsuń