9/14/2014

nasze jedzenie - naturalnie

Mało rzeczy jest lepszych od domowego jedzenia, naturalnych produktów, tworzenia potrawy od podstaw. Od kiedy skosztowałam dżemów, konfitur i marmolad mojej teściowej, nie jestem w stanie wziąć "kupnych" do ust - smakują plastikowo, chociaż lista składników teoretycznie nie zawiera konserwantów... "Kupne" szarlotki nijak mają się do tych pieczonych przez moją mamę czy szwagierkę; a prażone we własnym garnku jabłka ze wsi! Najlepsze na ciepło, rozpływające się w ustach... Mogę wylizywać po nich drewnianą łyżkę, podobnie jak po domowej polewie czekoladowej z masła i kakao - robiłam ją już jako kilkulatka, ciesząc się zaufaniem babci (nasz wspólny murzynek był uwiecznieniem rodzinnych wieczorów!). Pierogi ruskie: ziemniaki, twaróg i majeranek, oblepione ciastem i nanocząsteczkami czułości babci lub mamy - w zależności od tego, która sklejała półokrągłe kształty... (Dziś robimy pierogi z mężem; ciasto trzeba wyrabiać jeszcze ciepłe, niemal gorące; czasem wlewam zamiast wody mleko, by pierogi były bielsze...) Domowe drożdżówki - mój zupełny debiut w tym roku, ale jak udany! Owoce sezonowe pękające w trakcie pieczenia, słodki sok wylewający się na szeleszczący brązowy papier... i kruszonka! Zamknięte w słoikach suszone pomidory - ich niesamowity aromat, gdy suszyły się przez kilka godzin w uchylonym piekarniku... Zapach pomarańczy w trakcie gotowania skórki z cytrusowych słońc rozchodzący się na całe mieszkanie - przedświąteczno-zimowa aura wakacji... Domowe bezy smakują najlepiej, nie jak styropianowa wersja ze sklepu, która wydaje się raczej zbitką z cukru pudru aniżeli mieszanką tegoż z ubitymi białkami... Nic nie zastąpi ogórków kiszonych przez mojego dziadka; wspaniałych, o cudownie wyważonym smaku, pękających i rozpływających się w ustach... Tylko raz udało mi się nabyć podobne, ale były lekko przesolone. Żałuję, że w porę nie pozbierałam przepisów; niektóre z kulinarnych tajemnic moi dziadkowie wzięli ze sobą do grobu...
Własnoręcznie przygotowana szynka wielkanocna, bożonarodzeniowy piernik staropolski, żurek na domowym - dorastającym przez pięć dni - zakwasie (najlepszy!), chleb wypieczony od podstaw, z sypiącą się na talerz czarnuszką... Listki bazylii rzucone na caprese rzeczywiście lepsze od wersji suszonej; domowe mojito z musującym w szklance lodem uświetniające przegląd zdjęć z wakacji... Schab z morelami, syropem klonowym i sosem sojowym... Soczysty kurczak gotowany na parze... Niedzielny, gotujący się od rana rosół; aromat lubczyku... Zapach rozmarynu, który pobudza zmysły... Kruszenie opuszkami cieniutkich listków czosnku niedźwiedziego... Domowy sos beszamelowy - tak prosty, a tak wykwintny!; wyraźny posmak liści laurowych i lekka nuta czosnku - idealny...

Tworzenie potraw od podstaw, z naturalnych składników, najlepiej zebranych własnoręcznie albo kupionych na bazarku od zaufanego dostawcy, to jedno z najpiękniejszych i najlepszych doświadczeń. Decydujesz o wszystkim: składnikach, proporcjach, ilości... Kuchnia przeistacza się w tajemniczą komnatę Pani Czarownicy, która - korzystając z dobrodziejstw Matki Natury - wyczarowuje nieba w gębie...

Kille Enna jest jedną z takich czarownic, która postanowiła udostępnić swoją księgę czarów młodszym stażem czarodziejkom... W Ikei można nabyć (albo - jak ja - przejrzeć przy kawie) jej książkę "Nasze jedzenie - naturalnie!", która - dodatkowo - zawiera wiele praktycznych porad dotyczących mądrego zarządzania jedzeniem. Jak nie marnować resztek? Jak zorganizować sobie pracę? Swoisty dekalog możecie przejrzeć już TUTAJ, ale więcej (o WIELE więcej) znajdziecie w grubym, potężnym tomie z fioletowym kleksem na okładce...

Miodowe lody z rozmarynem, kandyzowane płatki róż, karmelizowane banany, fioletowe ziemniaki, które wyglądają jak pieczone śliwki, sałatka cytrynowo-ziemniaczana z dodatkiem kwiatów czarnego bzu, lawendowy aromat niektórych potraw, ugniatanie miękkiego i ciepłego ciasta - organiczne doznanie... Zapach dojrzałych jabłek i zmoczonej rosą trawy, uginająca się w palcach skórka banana - miękki miąższ rozpływający się w ustach... Chrupiąca skórka upieczonego w miodzie kurczaka, aromat ziół zerwanych z krzaczka rosnącego na parapecie...

Ślinka cieknie...





















PS. Cena książki to 39,99, z kartą Ikea Family 34,99!

2 komentarze:

  1. Uwielbiam ten wpis! I uwielbiam samodzielnie przygotowywać jedzenie - to zmysłowe, dotyk, zapach...To, że upiekłam chleb napawa mnie radością :) lubię też patrzeć jak inni to robią, jak bardzo to lubią, jak bardzo im to wychodzi. Wszystko może być takie magiczne :) W gotowaniu i pieczeniu jest Sztuka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak... Nieprzypadkowo użyłaś dużego "S" :)

      Ja także uwielbiam patrzeć, jak inni gotują... Samo obieranie ziemniaków przez moją mamę było w jakiś sposób magiczne; mogłam patrzeć godzinami, jak z brudnego, ciemnego kawałka ziemniaka powstaje coś jasnego... Sprawne ruchy maminych dłoni były (są!) czarujące... Może dlatego lubię obieranie ziemniaków i nie boję się ewentualnej pracy na okręcie, gdyby przyszło mi przymusowo wypłynąć :P
      Nigdy nie zapomnę również rąk mojej babci, kiedy kroiła chleb: lewą ręką obejmowała duży bochenek, przytulała go do siebie, a prawą - uzbrojoną w długi nóż - kroiła plastry... Albo grube, albo cieńsze, w zależności od naszych preferencji... Potem smarowała je przeróżnymi rzeczami: najczęściej masłem, chociaż mnie w pamięci utkwiła metka łososiowa (o takim zresztą kolorze ;)) - smarowana grubo, od krawędzi do krawędzi, jedna z kanapek dla dziadka, który oglądał dzięki satelicie niemieckie programy przyrodnicze i zajadał kolację przy - być może - godowych przygodach jakiegoś kolorowego ptaka z dżungli amazońskiej...
      Babcia miała tak równo obcięte paznokcie, prawie do skóry... Palce miała oblepione piekarską mąką... Do tej pory pamiętam (i noszę gdzieś w środku) to poczucie mieszanki czystości, sterylności, z bliskim kontaktem z produktem... pożywieniem... chlebem...
      A kiedy czarownice zbierały się we trójkę: moja babcia, mama i ciocia siadały przy kuchennym stole (z wyrytymi w dzieciństwie przez siostry - moją rodzicielkę i jej siostrę - zaklęciami [cóż, częściej chyba urokami, rodzaju "Iwona jest głupia!" ;)]), można było czasem poczuć aromat świeżo mielonej kawy, który wydobywał się z drewnianego młynka z maleńką szufladką... Babcia kręciła korbką, czasem pomagały jej córki... Jakby mieszały po kolei w czarodziejskim kotle...

      Usuń