2/01/2016

modny oddział położniczy, czyli blogerka wnętrzarska na porodówce (plus kilka uniwersalnych trików na uleczenie wnętrza - czy w domu, czy w przestrzeni publicznej)

Rejestracja w kilku turach, miliony pytań i szelest przewracanych kartek, leżenie w łóżku połączone z oczekiwaniem, półtoragodzinne KTG i wreszcie doba w pozycji horyzontalnej - z oczami przebiegającymi po ścianach i suficie - swoistym constans całego okresu hospitalizacji.

Pojawienie się nowego człowieka i uczenie się siebie nawzajem jedynie na moment odrywały uwagę od czterech ścian obejmujących przestrzeń, w której usytuowano moje łóżko. Po karmieniu, przewijaniu, usypianiu, mierzeniu ciśnienia i pobieraniu krwi, opadałam na poduszkę, a moje oczy znów wędrowały po ścianach i suficie. Kilka dni w jednym pokoju.

Nudę zabijałam przeglądaniem pism o wnętrzach i... kombinowaniem: wymyślaniem nowych projektów krawieckich, dekoracji na chrzest, kolejnych propozycji girlandy dla Lady Marion i wreszcie... metamorfozy porodówki. Tak jest, wpatrzona w te cztery ściany, analizująca kolorystykę wnętrza i dostrzegłszy potencjał (I aktualność!) zapewne przypadkowo wybranych płytek, pokusiłam się o małą (?) wizualizację wnętrza po kilku zmianach. W tak zaprojektowanym pomieszczeniu leżałoby mi się o wiele wygodniej!


Na początku ustalmy jednak fakty. Jak wygląda pokój numer 4 na pewnym katowickim oddziale położniczym?








Jak widać, panuje tu swoisty chaos (i wcale nie chodzi o mnogość przedmiotów na szafkach nocnych czy plakatów na ścianach informujących o tym, jak karmić czy pielęgnować niemowlę). Ciepły kolor ścian wzmocniono czerwienią wpadającą w bordo (listy przypodłogowe, framuga drzwi i rama lustra), kontakty i aplikatory różnego rodzaju występowały w różnych odcieniach beżu, meble były miętowe, pościel (jeśli nie biała) zielona, a część dodatków (zasłonki czy żaluzje) pomarańczowa lub żółta. Do tego kafelki w błękitno-różowy wzór. Czego tu nie ma!

Paleta barw?


Miszmasz, prawda?

Kiedy tak leżałam i rysowałam gałkami ocznymi kółka na ścianach, to właśnie ich kolor (ścian) przeszkadzał mi bodaj najbardziej. Ciepły pomarańczowy może i dawał złudzenie przytulności (odnosząc się do ciepła właśnie), ale w połączeniu z panującą we wnętrzu duchotą (miałyśmy w pokoju dostawkę; kilka kobiet+niemowlęta+partnerzy+odwiedzająca rodzina=zaduch)... trudno było odpocząć. O wiele sympatyczniej wypadłaby tutaj zwykła biel (Simply white!) - może i "szpitalna", ale dająca oddech, kojąca, a poza tym... to przecież szpital, prawda?
Rozumiem, że dobrze, by pokoje w takich miejscach jak najmniej przypominały surowe sale ze sprzętem medycznym - człowiek (a zwłaszcza rodząca kobieta) powinien czuć się jak w domu. Nagromadzenie środków wyrazu temu jednak nie pomoże, a mocny kolor ścian może wręcz przeszkodzić w szybkim dojściu do siebie; w takim miejscu główną "aktywnością" pacjenta jest leżenie w łóżku, aktywizujący i pobudzający pomarańczowy może więc na dłuższą metę męczyć (w połączeniu z elementami bordo, chwilami nawet drażnić).

Jakie rozwiązanie wymyśliłam?

redukcja palety barw
Za dużo tu kolorów, przyznajcie sami. Coś należało zrobić ze ścianami, rozjaśnić je, zdjąć z nich nieco ciepła. Niech nie pobudzają tak silnie, niech koją, będą bardziej chłodne (dla dodatkowego ochłodzenia pomieszczenia, które - z uwagi na obecność niemowląt - nie mogło być wietrzone).
Ponieważ leżałam obok kącika z umywalką, często spoglądałam na kafelki. I tu olśnienie: to przecież wariacja na temat koloru (właściwie kolorów) roku 2016 według Pantone!



Ponieważ wymiana kafelek wiązałaby się z dodatkowymi kosztami i pracą (skuwanie starych, układanie nowych i tak dalej), zostawmy je w spokoju i skupmy się na ścianach (wystarczy przemalować) i elementach "ruchomych": meblach, tekstyliach i dodatkach (kontakty czy aplikatory).
Proponowana przeze mnie paleta? Róż, błękit i biel, czyli kolory roku - i zaproponowane przez Pantone, i przez Benjamin  Moore (simply white). Z odwołaniem do kafelek - by było spójnie i jak najmniej chaotycznie. (A przy tym jak modnie!)
Zauważcie, że na ścianach wiszą grafiki informujące o metodach pielęgnacji maluszka - zapewne z uwagi na kolory przynależne płciom, wykorzystano różowy i błękitny - barwy kulturowo przypisane czy to dziewczynkom, czy chłopcom. I nie ma co udawać, że najmodniejsze w tym roku odcienie Pantone nie mają z płciami nic wspólnego; mają, i to dużo, a nasze skojarzenia są zwyczajnie uwarunkowane kulturowo - nic z tym nie zrobimy, nie ma mocnych. Stereotyp stereotypem, siedzi w nas jednak jak wszystkie inne "dobra", spuścizna kulturowa "wysysana z mlekiem matki", a więc z minimalnym udziałem naszej nierozgarniętej wtedy jeszcze świadomości.
Dla mnie (czy może raczej dla mojej propozycji metamorfozy tego wnętrza) to wspaniały zbieg okoliczności czy zrządzenie losu: grafiki wpisują się w nową paletę, są z nią idealnie zgrane!

Dobra, nim się rozgadam bardziej i jeszcze głębiej wniknę w aspekty kulturowe (mój zawód wyuczony, co zrobić), czas przejść do konkretów, czyli zaprezentować poczynione przeze mnie wizualizacje zmian. Bo nic tak nie przemawia do wyobraźni jak obrazki (tutaj mogłabym znowu odpłynąć w kierunku namysłu nad kulturą obrazkową i percepcją współczesnego człowieka, ale darumy sobie dygresje ;)):



Ściana pomalowana na... biało. Zwykła biel, a orzeźwia, jest tłem dla innych elementów, nie skupia na sobie uwagi, czyt. nie przeszkadza. Inne warianty? Błękit i delikatny róż również nie wyglądałyby najgorzej:



A teraz wyobraźcie sobie, że na ścianie uzyskano efekt ombre - róż albo błękit delikatnie przechodzą w biel... Trzeba co prawda trochę więcej zachodu, by taką ścianę zmalować, ale wynik jest wart zachodu:



Jak wspominałam, kafelki zostają. Zmieniłabym kolor podłogi na błękitny, a mocne, przytłaczające bordo na delikatny róż (trzymamy się wybranej tonacji kolorystycznej):




Aplikatory i kontakty: najlepiej białe. Rama lustra: na pewno nie bordowa; jaśniejsza wyglądałaby lepiej.





A meble? Najlepiej jasno błękitne (przy białych ścianach) lub białe (przy ścianach w kolorze). Są to kolory typowo "szpitalne" czy "medyczne", więc nie powinno być problemów z dostępnością sprzętów akurat w tych odcieniach. Pościel jest chyba najbardziej problematyczna, tzn. trudno oczekiwać, by wszystkie pokoje były wyposażone w identyczne komplety, w dodatku odpowiadające stylistyce czy kolorystyce wnętrza. Pomarzyć jednak zawsze można...




Jak szybko uleczyć wnętrze?
czyli kilka porad uniwersalnych

1. Minimalizm w tonacji kolorystycznej - nie szalej, postaw na kilka (dwa, góra trzy) kolory bazowe, które będą odgrywały główną rolę we wnętrzu. Nie mówię piszę tu o wnętrzach eklektycznych czy np. w stylu boho, gdzie gra kolorów, ich burza, feeria stanowi o charakterze całości. Świadoma gra barwami również może wyglądać świetnie, oddawać indywidualizm właściciela, opowiadać historię. Ten punkt to po prostu rozwiązanie bezpieczne, minimalizujące ryzyko ewentualnej wpadki (idealne do zastosowania w przestrzeni publicznej).

2. Ściany tłem - dla mebli, dodatków, bibelotów... Sprzętów mamy wiele (często zbyt dużo), silny akcent w postaci ściany może przytłaczać, zdominować wnętrze, które - jeśli samo w sobie obfituje w mocne punkty, elementy - wystarczająco głośno "krzyczy".

3. Dopasowane tekstylia - najlepiej, by pasowały do wnętrza - czy kolorystycznie, czy nawiązywały do niego w inny sposób. Przypadkowy koc czy pościel może nie rzucać się aż tak bardzo w oczy, ale dopasowany podkreśli charakter przestrzeni, idealnie ją dopełni. Będzie jak niewidzialny bohater: niedostrzegany, a jednak odgrywający niebagatelną rolę. (Detal! Liczy się detal!)

4. Siła drobnych elementów - trochę w duchu powyższego punktu - istnieją przedmioty, na które zwykle nie zwracamy uwagi (kontakty, włączniki, dozowniki do mydła itp.), często głównie praktyczne, a więc według nas pozbawione (Błędnie!) funkcji estetycznej... Nie myślimy o nich, jeśli decydujemy się na któreś, to zwykle przypadkowo... A te potrafią zepsuć najlepsze wnętrze, najlepszy projekt. (Detal! Ponownie liczy się detal!)



I jak? Czy wersja lżejsza, trochę wyprana z kolorów, zminimalizowana paleta barw, działają na korzyść sali, w której leżałam, czy może wersja przeze mnie zastana była lepsza i nie warto było niczego zmieniać?
Ciekawa jestem Waszych opinii... ;)

8 komentarzy:

  1. Ciekawy wpis i ciekawy pomysł :-) Zdecydowanie wnętrza szpitali kwalifikują się do leczenia :-) ściana ombre - moje marzenie! :-)
    Widzę, że siły i humor Ci dopisują - tak trzymać! :-) Wszystkiego dobrego :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Szpital do leczenia" - heh, dobrze powiedziane!
      Mnie ściana ombre też coraz bardziej nęci... Ostatnio nawet niekoniecznie płynnie przechodząca w kolejne odcienie, ale zaznaczona szpachlą czy czymś podobnym...

      Czy siły - nie wiem. Humor - staram się, inaczej byłoby ciężej :P
      Dziękuję Ci bardzo za wsparcie! Przyda się ;D :*

      Usuń
  2. Twoje propozycje w punkt... dużo spokojniej i od samego patrzenia człowiekowi jakoś lżej, bez natłoku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie? Jak wróciłam do domu, poczułam spokój - na różnych poziomach... Jaśniejsze ściany w dużym pokoju też miały swój wkład ;)
      Bardzo Ci dziękuję :) :*

      PS. Jak samopoczucie? I Maluszek? :)

      Usuń
  3. No to ja widzę, ze dużo przegapiłam ;-).Uśmiałam się do łez przez ten post ;-)...ja jak leżałam na porodówce to nawet w zaduchu byłam w stanie odpocząć...ale ściany miałam białe...to może ten zaduch nie przeszkadzał tak bardzo ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah, tak, to na pewno zasługa bieli :D - "odświeżająca moc bieli, która koi jak okład z płatków śniegu" i takie tam ;P.

      Usuń
  4. Może projektujący chcieli wprowadzić taki chaos, by sala nie kojarzyła się ze szpitalem. Miejsce dużo bardziej przytulne od typowych barw szpitalnych. Samo patrzenie na coś sprzed PRL-u wpędza w choroby... :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, podejrzewam, że rozwiązanie jest jeszcze bardziej prozaiczne: po prostu projektu nie było :P A przynajmniej całościowego... Widać było, że pomarańczowe ściany to wypadkowa niedawnego remontu - cały oddział był bowiem pomarańczowy, zakupiono więc pewnie hektolitry farby i maźnięto nimi wszystko jak leci - bo przecież nowo pomalowane od razu ładniejsze. A kafelki czy inne elementy zostały... Nie rozumiałam tylko tych listew bordo, które okropnie rzucały się w oczy, niemal raziły - za ciemne, za grube te pasy. Ale może nikt nie pomyślał, jak to będzie wyglądało całościowo, tylko stwierdził, że czerwień będzie zgrywać się z pomarańczem...?

      Heh, może tak być :P Choć z drugiej strony może mieć pozytywny wydźwięk - wszak retro jest dziś popularne ;D

      Usuń