8/16/2021

Horror, czyli skąd się biorą dzieci - o potrzebie edukacji seksualnej i o tym, jak robić to z głową

Temat eduacji seksualnej mocno w ostatnim czasie polaryzuje ludzi. Jedni przekonują, że jest ona potrzebna, drudzy (zwłaszcza przedstawiciele obecnego rządu, wielu kościelnych patriarchów i ludzi mających konserwatywne poglądy) utrzymują, że to demoralizacja.

"Wara od naszych dzieci" - mówił 19 lipca na antenie TVP Info Przemysław Czarnek, obecny minister edukacji. "Jeśli państwo z Komisji Europejskiej są jakoś niedoedukowani seksualnie, to niech się sami doedukują, a naszych dzieci proszę nie demoralizować." Problem jednak polega na tym, że edukacja seksualna nikogo nie demoralizuje, jest wręcz odwrotnie: jej brak może prowadzić do nadużyć i wynaturzeń.

 


 

Ten paradoks świetnie zilustrowali Scott Stuart i Karolina Szarosen Plewińska:




 

Bo, niestety, ale tak to właśnie działa: brak edukacji seksualnej (czyli nauki o swoim ciele i stawianiu granic - w dalszej części wpisu wyjaśnię dokładniej, na czym polega czy powinna polegać) prowadzi do nadużyć, bo jeśli nie potrafimy słuchać sygnałów płynących ze swojego ciała, jeśli jesteśmy zawstydzani, a tematy niewygodne unikane, w jaki sposób mamy wiedzieć, kiedy np. powiedzieć "nie"?

Temat edukacji seksualnej jest szeroki, a sama edukacja seksualna - o dziwo - nie dotyczy tylko seksualności. We wpisie będę posiłkowała się informacjami z dokumentu "Standardy edukacji seksualnej w Europie. Podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem" przygotowanego przez Biuro Regionalne Światowej Organizacji Zdrowia dla Europy (WHO) i Federalne Biuro ds. Edukacji Zdrowotnej (BZgA), który szczegółowo opisuje, jak rodziła się edukacja seksualna w Europie (i na świecie), jakie przyjmowała (i przyjmuje) kształty w zależności od państwa czy grupy społecznej, oraz - w oparciu o wiedzę medyczną czy psychologiczną - jak powinna wyglądać. Wszelkie cytaty w tym wpisie - chyba że zaznaczę inaczej - będą pochodziły właśnie z tego dokumentu.
 

W tym dokumencie zastosowano szeroką definicję edukacji seksualnej obejmującą nie tylko fizyczne, emocjonalne i interakcyjne aspekty seksualności i kontaktów seksualnych, ale także szereg innych czynników, takich jak przyjaźń czy poczucie bezpieczeństwa i atrakcyjności. (s. 13) (...) edukacja seksualna powinna być interpretowana jako wychowanie obejmujące znacznie szersze, bardziej różnorodne obszary niż "wychowanie dotyczące zachowań seksualnych", z którymi czasami niestety jest mylona. (s. 17)


Edukacja seksualna nie zajmuje się wyłącznie seksem, jak błędnie sądzi wielu dorosłych w Polsce. Sama seksualność człowieka jest zresztą niezwykle złożona. Jest mocno związana z cielesnością i przyjemnością, jaką uzyskujemy dzięki swojemu ciału, co (What a twist! 🙃) wcale nie musi mieć podtekstu erotycznego. Dla przykładu, bardzo przyjemne doznania fizyczne (z błogością, motylkami w brzuchu i łaskotaniem w różnych partiach ciała) funduje mi... wizyta u fryzjera, "zabawa" moimi włosami. Czy to znaczy, że jestem wyuzdana? Że zdradzam męża z fryzjerem? Że onanizuję się na fotelu przy podcinaniu mi końcówek? Otóż żadne z nich! 🙈 Moje ciało zwyczajnie lubi czynności wykonywane przy włosach na głowie i daje mi wtedy przyjemność. Przyjemność niewinną, przyjemność normalną, chociaż cielesną. Dlaczego inaczej miałoby być w odniesieniu do innych sytuacji? Dlaczego dotykające siebie małe dziecko, które poznaje własne ciało i czerpie radość z przyjemności, jaką dają mu np. delikatne łaskotki w miejscach, gdzie skóra jest cieńsza i wrażliwsza, ma być zawstydzane albo wręcz karane?

Dodatkowo, to właśnie doznania cielesne budują świat małego człowieka, a ich rodzaj czy jakość mogą wpływać na jego poczucie bezpieczeństwa. Maluszki potrzebują bliskości mamy, zapachu jej ciała, czucia jej ciepła, kontaktu skóra do skóry, ssania sutka. Nie ma w tym nic niezdrożnego, wręcz przeciwnie: ten kontakt fizyczny jest najwyższym wyrazem miłości i zaufania, jaki fundować mogą sobie ludzie. Podobnie jest z innymi członkami rodziny (rodzinne przytulaski, całuski na dobranoc, czułe przepychanki), przyjaciółmi czy zakochanymi. Kiedy jesteśmy z kimś blisko duchowo, dystans fizyczny naturalnie się skraca. (Choć też nie u każdego i zawsze albo na tych samych zasadach dla wszystkich - ważne, żeby mieć na uwadze granice innych osób i zawsze upewniać się, czy przypadkiem jakiejś nie przekraczamy. Tego też uczy edukacja seksualna!) To może mieć przełożenie na kontakty erotyczne, ale wcale nie musi! Mogę się tulić do swojej przyjaciółki przez dobry kwadrans, z głaskaniem się po włosach, plecach czy ramionach i wcale nie czuć seksualnego pobudzenia - chociaż przyjemność jak najbardziej. 🤷

Największym "problemem" z edukacją seksualną jest chyba fakt, że wielu dorosłych przykłada swoją miarę do zachowań dzieci. Ocenia je kryteriami dorosłego, a nie powinno! Dla rodzica (zwłaszcza wychowanego w kulturze bardziej konserwatywnej, z głosami kościelnych patriarchów grzmiących, że taki dotyk to grzech) dotykanie się dziecka w miejscach intymnych może być kłopotliwe, wręcz niewłaściwe. Tylko że rodzic karcący dziecko w takiej sytuacji (lub zawstydzający je) patrzy oczami człowieka dorosłego, który zakosztował erotyzmu, który przeszedł rozwój płciowy i który dodatkowo ocenia te działania pod kątem moralnym. Tymczasem dziecko nie jest świadome seksualnych podtekstów, dla niego ich tam nie ma! 2- albo 3-letnie dziecko poznaje swoje ciało, dotykając się w różnych miejscach - 'lam na dole" (jak niektórzy wciąż określają przy innych ludzkie sfery intymne) także. Jest to naturalny etap rozwoju, podobnie jak zainteresowanie zawartością majtek kolegi czy koleżanki z np. przedszkolnej grupy albo zaglądanie do stanika mamy (przerabiałam to ze swoimi dziećmi, gdy byli mali - zaspokoiwszy ciekawość, dość szybko tracili zainteresowanie, co tylko potwierdza tezę, że to pewien etap rozwoju, nic więcej, a już na pewno niewłaściwego czy szkodliwego). Oczywiście, im dziecko starsze i bardziej zaawansowane w procesie socjalizacji (czyt. weszło w np. grupę rówieśniczą i/lub ma do czynienia z innymi ludźmi, nie tylko domownikami) warto wskazywać, że nie każdy może mieć ochotę na zaglądanie mu pod ubranie. To jest właśnie idealny moment na naukę granic - szanowania cudzych, ale i pilnowania własnych. Nasze ciała należą do nas i nie musimy pozwalać innym się dotykać, jeśli nie chcemy (warto w tym miejscu zwrócić uwagę na duszące uściski widzianych raz w roku cioć, ich soczyste od śliny całusy albo siedzenie na kolanach obcego nam wujka), ale jednocześnie sami nie powinniśmy łamać tej zasady (np. ciągnięcie dziewczynek za włosy to przekraczanie ich granic przez chłopców). Klapsy czy fizyczne kary wymierzane przez dorosłych także są przekraczaniem granic drugiej osoby. Raczej zgadzamy się co do tego, że uderzenie żony za przesoloną zupę byłoby agresją i przemocy. Dlaczego więc nie mamy podobnej refleksji przy stosowaniu tej metody, ale wymierzonej w bezbronne dzieci (bo silniejszy nastolatek już nam odda)?

Jak widać, jedna sytuacja (np. chęć poznawania ciała i dotykania siebie czy innych przez małe dziecko) może być doskonałą okazją do rozmowy edukującej (np. o stawianiu granic - przez nas czy dziecko). ALE! jednocześnie ta konkretna sytuacja jest częścią większej całości i nie może być od niej oderwana (kwestie dotykania ciała, "złego dotyku", stawiania granic itp. to nie tylko wymiar seksualny, ale właśnie np. klapsy czy także wmuszanie w dziecko jedzenia). Edukacja seksualna zatem nie sprowadza się wyłącznie do zagadnień seksu, bo kwestie cielesności czy bliskości są bardziej skomplikowane. Jak możemy przeczytać w dokumencie:


Rozwój seksualny i osobowościowy ludzi charakteryzują cztery kluczowe obszary (pola doświadczeń), których doświadczamy w bardzo wczesnym okresie życia i które dotyczą własnych potrzeb dziecka, ciała, związków i seksualności. Czy dziecko mogło rozwinąć w sobie podstawowe poczucie zaufania, że jego potrzeby i pragnienia spotkają się z odpowiednim odzewem przy równoczesnym zachowaniu fizycznej bliskości i bezpieczeństwa? Czy jego uczucie zostaną uznane i zaakceptowane? Jaką naukę czerpało dziecko ze związku z rodzicami i rodzeństwem? Jakie doświadczenia zdobyło? Czy nauczyło się dobrze czuć we własnym ciele, kochać je i o nie dbać? Czy dziecko było akceptowane jako dziewczynka czy chłopiec? Te wszystkie doświadczenia nie są doświadczeniami seksualnymi w wąskim znaczeniu, ale stanowią kluczowe zagadnienia dla rozwoju charakteru i seksualności ludzi (s. 22-23)


Dlatego też edukacja seksualna w zasadzie nie powinna występować wyłącznie jako pojedyncze lekcje np. w szkole średniej. Człowiek jest istotą cielesna i seksualną już od samego początku swojego istnienia i to od tego, jak rozmowy o ciele, bliskości, zaufaniu czy budowaniu relacji były prowadzone w domu rodzinnym, przedszkolu, potem dopiero szkole, zależy, jak będziemy ustosunkowani do sfery swojej seksualności. Lekcje w szkole średniej w takim ujęciu będą czymś zaproponowanym młodym ludziom o wiele za późno. Jeśli sprowadzi się je do rozmów o antykoncepcji i zapobieganiu chorobom, to w istocie może być dobry moment, ale czy nie lepiej, żeby podejść do nastolatka (albo człowieka w ogóle) bardziej holistycznie?


W przypadku tego dokumentu ("Standardy edukacji seksualnej w Europie") autorzy celowo orędowali za tym, by edukacja seksualna rozpoczynała się w momencie narodzin. Odmomentu urodzenia dzieci uczą się wartości i przyjemności wynikających z kontaktów cielesnych, ciepła i bliskości. Wkrótce potem uczą się znaczenia słów czysty i brudny". Później uczą się rozróżniać mężczyzn i kobiety, a także serdecznych przyjaciół i obcych. Kwestia polega zatem na tym, iż od momentu urodzenia rodzice (w szczególności) przekazują swoim dzieciom informacje dotyczące ludzkiego ciała i intymności. Innymi słowy angażują się i są włączeni w proces edukacji seksualnej (s. 13)


Wielu przeciwników wprowadzenia edukacji seksualnej jako jeden z koronnych argumentów podaje fakt, że nie każda wiedza jest dla małego dziecka i że np. o seksie nie powinno się rozmawiać z przedszkolakiem, że to nie są treści dla niego. Tymczasem twórcy cytowanego dokumentu stwierdzają jasno: "Edukacja seksualna musi być dostosowana do wieku"! (Jest to w tekście osobny punkt, co wskazuje, jak ważny jest to aspekt.) Wyjaśniają to słowami:


Zwrot, dostosowany do wieku ma niezwykle istotne znaczenie w tym kontekście. (...) Czteroletnie dziecko może zapytać skąd się biorą dzieci, a odpowiedź z brzuszka mamy jest zazwyczaj wystarczająca i dostosowana do wieku. To samo dziecko może później zacząć się zastanawiać, w jaki sposób dzieci dostają się do brzuszka mamusi?" i w tym momencie inna odpowiedź będzie dostosowana do wieku. Natomiast odpowiedź "jesteś jeszcze za mały na takie pytania" nie jest odpowiednia. (s. 13)


To nie jest tak, że o seksie z przedszkolakiem nie da się lub nie można rozmawiać. Dziecko nie może być pozostawione samo sobie ze swoimi pytaniami czy wątpliwościami, ponieważ może stracić zaufanie do opiekunów i/lub będzie szukać odpowiedzi na własną rękę. A wiadomo, jakiego rodzaju treści można znaleźć np. w Internecie. Warto więc z dzieckiem rozmawiać już od samego początku, bo jeśli wtedy pozamykamy drzwi do rozmów na pewne tematy, nastolatek nie będzie zainteresowany radzeniem się nas w tych kwestiach (bo niby dlaczego - przecież wcześniej dawaliśmy odczuć, że o tym się nie rozmawia). Rozmawiać więc trzeba, należy jednak dostosowywać treść komunikatu do wieku czy wrażliwości pociechy. Sam seks można przedstawić w sposób obrazowy, ale jeszcze niemedyczny czy daleki od pornografii. Kiedy moje dzieci pytały (zazwyczaj w wieku przedszkolnym - ok. 5 lat), jak dziecko dostaje się do brzucha mamy, opowiadałam o tym, że tata ma nasionka, mama jajeczko w brzuszku i że nasionko taty łączy się z jajeczkiem. Tyle moim dzieciom wystarczyło. Wcale nie musiałam gimnastykować się, żeby unikać opisu wsuwania męskiego przyrodzenia do waginy kobiety. Jednoczenie jeśli dziecko byłoby bardziej dociekliwe, można mu taki obraz także obrazowo przedstawić - bez żadnej krzywdy dla dziecka, naprawdę. To zwykła biologia, coś naturalnego. Nie wiem, skąd w niektórych dorosłych przeświadczenie, że nie można opowiadać dzieciom (również starszym) o fizyczności zbliżenia kobiety i mężczyzny. Bo co bo dziecko zechce od razu spróbować? Fakt, że jest w nas jako ludziach pewna ciekawość nie oznacza, że poznawszy odpowiedz na jakieś nurtujące nas pytanie, będziemy chcieli sprawdzić wszystko w praktyce. Dla przykładu, od zawsze fascynowały mnie zbrodnie. Czytałam jako dzieciak kryminały Arthura Conana Doyle'a (te z Sherlockiem Holmesem), jako nastolatka byłam zakochana w twórczości Agathy Christie, a w gimnazjum nałogowo wręcz oglądałam na Discovery "Medycynę sądową" i tego rodzaju programy. Czy moje "fascynacje" ciągnęły mnie do tego, żeby kogoś zabić? Nie! 

Świetnie widać absurdalność takiego myślenia na poniższym filmie:

 

 



Zadawanie pytań, zainteresowanie się tematem czy zwykła ludzka ciekawość nie oznaczają, że z marszu będziemy przechodzić od teorii do praktyki. U dzieci działa to tak samo. Dziecko chce wiedzieć, jak działa świat, a my dorośli - jesteśmy pewnego rodzaju przewodnikami po tym świecie, do którego zresztą sami zaprosiliśmy tego małego człowieka. Trudno jest zresztą potem oczekiwać, że nastolatek będzie odpowiedzialny i umiał się zachować, jeśli wcześniej nie otrzymał odpowiedniego wsparcia, wiedzy lub narzędzi do radzenia sobie np. w sytuacji wymuszania na nim zbliżenia. To właśnie od tego jest nauka granic na wczesnym etapie życia dziecka (w tym poszanowanie dla dziecięcych granic i np. nieprzymuszanie do całowania się z ciocia czy siadania na kolanach wujka) - to wtedy pokazujemy dziecku, że ma ono prawo słuchać siebie i nie zgadzać się na zachowania, których nie odczuwa jako dobre. A jeśli potrzebujesz wsparcia w rozmowie z dzieckiem na temat seksu, polecam np. ten instagramowy wpis:

 

 


Podejrzewam, że w wielu przypadkach (jeśli nie w większości) rodzice chcą dla swoich dzieci dobrze. Chcą unikać pewnych tematów, bo sądzą, że w ten sposób chronią dziecko. Kwestie narządów płciowych i fizyczności czynią tabu w nadziei, że dzięki temu ich dziecko dłużej będzie niewinne. Dokarmiają na siłę, by dziecko miało energię i "zdrowo" rosło. Kiedy dają klapsy wierzą, że tak czegoś nauczą. Kiedy zawstydzają, mają nadzieję, że to uczyni dziecko silniejszym albo uchroni je przed krzywdą. Kiedy krzyczą to dlatego, że nie mają sił i zasobów - sami potrzebują wtedy zaopiekowania. Nie zmienia to jednak faktu, że wiele z tych sytuacji to przemoc i przekroczenie prawa (m.in. prawa dzieci do informacji - zob, Konwencja ONZ o Prawach Dziecka). 

Z tym że jako rodzice jesteśmy już dorośli - i jako dorośli powinniśmy umieć radzić sobie ze swoimi emocjami. Powinniśmy przejąć odpowiedzialność za swoje decyzje, w tym za dzieci, które nie pchały się na ten świat to my je tutaj zaprosiliśmy. Powinniśmy umieć przeprosić. Powinniśmy chcieć się rozwijać i uczyć być lepszymi. Ideałów nie ma, i nie będzie, ale lepszym rodzicem (i człowiekiem) jest według mnie ten, który potrafi przyznać się do błędu. Który - gdy upadnie - westchnie, wstanie i będzie próbował dalej. Ten, który uparcie chwyci się swojej 'racji i nie będzie chciał odpuścić, w imię perfekcyjnego wizerunku zatraci nie tylko radość czy swobodę życia, ale przede wszystkim. siebie. 

Schematy wychowania, miłości, budowania relacji i związków wynosimy z domu. Możemy je, oczywiście, później weryfikować, ale to dom rodzinny stanowi bazę dla Domu budowanego przez nas w przyszłości.Trudno więc oczekiwać, że każdy z nas będzie od razu, z niczego doskonałym rodzicem - jeżeli mamy cokolwiek do przepracowania z dzieciństwa (a niemal każdy ma), wniesiemy w swoje rodzicielstwo jakieś niezdrowe czy wręcz toksyczne schematy, sposoby działania. To nie musi być przemoc fizyczna lub krzyk, to może być tzw. agresja bierna: wszelkiego rodzaju manipulacje, słowne wybiegi, wbijane szpileczki. Formuły pozornie niegroźne, ale wyrządzające ogromne krzywdy w ludzkich duszach. To mogą być teksty rodzaju "Chłopaki nie płaczą" albo "Dziewczynki nie przeklinają" i inne tego typu. To często głos społeczeństwa, starszych pokoleń, głosy kultury, często patriarchalnej. Świat się zmienia, ludzie się zmieniają. To, co było standardem kiedyś, przestaje być nim dzisiaj. Według mnie jesteśmy teraz w momencie dziejowym zmiany - rewolucji obyczajowej. Ona dzieje się na naszych oczach i nic dziwnego, że wielu reaguje na nią strachem. To normalna reakcja w obliczu nieznanego. Nasze mózgi zresztą niespecjalnie lubią zmiany - stąd trwanie w toksycznych relacjach, nieumiejętność odcięcia się np. od alkoholowego partnera itp. Nasz mózg przywykły do danej sytuacji uznaje ją za "normalną". Znamy przecież mechanizmy działania, wiemy przynajmniej potencjalnie czego się spodziewać. Wyjście z toksycznej sytuacji wiedzie ku nieznanemu i nawet jeśli będzie to dla nas pozytywna zmiana, na początku drogi rodzi niewyobrażalny, czasem paraliżujący strach. Czy jednak strach przed zmianą, nieznanym, usprawiedliwia usilne podtrzymywanie statusu quo i przekłamywanie rzeczywistości? 

Instagramowy profil Jak wychować Dziewczynki obrazuje społeczne schematy i pokazuje, dlaczego nie są w porządku i jak z nimi walczyć. Podobne treści (choć nie w takim stopniu) można znaleźć u Anny Wiatrowskiej prowadzącej profil Queerowy feminizm. To zrzut z najnowszych jej postów na Intagramie:

 



Jak wspomniałam, wierzę, że najczęściej rodzice chcą dla swoich dzieci dobrze. Jak było w przypadku Agnarra i Iduny - władców bašniowej krainy Arendelle i rodziców Elzy i Anny. Skonfrontowani z niezwykłą fizycznością ich pierworodnej córki, bali się. I nieznanego, i tego, co może się wydarzyć, Elza odbiegała od innych, była "inna". Przyrodzone jej cechy ciala były dla ogólu czymś nienaturalnym, nienormalnym - a to budziło strach. A strach budzi agresję. I wydawać by się mogło, że o ile nie pochwalamy wojskowej napaści na blondwłosą królową Arendelle, o tyle skłonni bylibyśmy uznać, że w postawie rodziców agresji nie było. Coz, agresji może nie - ale przemoc była. Zamykanie dziecka na klucz. Zakaz spotykania się z innymi. Zakaz opowiadania o sobie, zakaz myślenia o sobie. Negacja tego, kim się jest. W imię "wyższych wartości, w imię "dobra dziecka". Ale czy naprawdę? (Więcej piszę o tym we wpisie "Let it go").



Już wiecie, skąd na zdjęciu Elza. Muszę się teraz wytłumaczyć z obecności towarzyszących jej książek. "Horror, czyli skąd się biorą dzieci" Grzegorza Kasdepke dostałam do zrecenzowania od Wydawnictwa Nasza Księgarnia jut jakiś czas temu i stwierdziłam, że książka będzie świetnym punktem wyjścia do rozmów o edukacji seksualnej. Historia przedstawia się bowiem następująco: przedszkolaki z grupy pani Mitki konfrontują się z rosnącym brzuchem swojej przedszkolnej opiekunki, w którym to podobno znajduje się... dziecko. Jak się tam znalazło? w głowach dzieci rysują się różne scenariusze. Największą grozę przeżywają dzieci w momencie, w którym dowiadują się od któregoś z dorosłych, że pani Miłka to dziecko... zjadła! 😱 (Stąd obecność książki "Daj gryza" 😉) Coś, co miało być według dorosłego żartem, przez dzieci traktowane jest serio i staje się przyczynkiem różnego rodzaju problemów, a także zwariowanej akcji, która czyni z książki niesamowita przygodówkę, a nawet trhiller dla dzieci! 

Książka daleka jest od moralizatorstwa czy nachalnego edukowania, więcej książkowa pani Miłka w bardzo wyważony i dojrzały sposób podchodzi do kwestii edukacji seksualnej (dokładnie tak, jak chcieliby tego twórcy standardów WHO):


(...) pani Miłka co parę dni znosiła do domu rewelacyjne odkrycia przedszkolaków na temat tego, skąd się biorą dzieci. 

- Z zagranicy. 

- Ze sklepu 1001 Drobiazgów. 

- Pan Bóg wrzuca je przez okno. 

- Pan Bóg lepi je z gliny.

Śmiali się, czytając ostatnio zapiski pani Miłki, a potem pan Kuba głaskał ja po brzuchu. 

- Nie możesz powiedzieć im prawdy? - zapytał czule. 

- Mogę - odpowiedziała pani Miłka. - Ale w odpowiedni sposób. A poza tym muszę mieć zgodę rodziców. Możliwe przecież, że nie każdy chce, abym mówiła o tym dzieciom, prawda?

Prawda.

Grzegorz Kasdepke, "Horror, czyli skąd się biorą dzieci" (s. 30-32)


 

BURZA WOKÓŁ EDUKACJI SEKSUALNEJ W POLSCE

Zbigniew Izdebski mówi: "że postępowa, świecka edukacja seksualna to niechciane dziecko i zakładniczka większych spraw". Z Polską jest nieco jak z republikańskimi środowiskami w USA - seksualność jest tam raczej problemem, a edukacja seksualna skupia się na abstynencji seksualnej do ślubu, minimalizowaniu doświadczeń seksualnych itp. Tymczasem w Europie Zachodniej to nie tyle rozwiązywanie problemów, co przyznanie, że jest to istotne źródło rozwoju osobistego człowieka". (zob. "Standardy edukacji seksualnej w Europie" s. 15) O rozwoju edukacji seksualnej w Polsce można przeczytać w książce Agnieszki Kościańskiej "Zobaczyć łosia" (recenzję książki oraz wiele innych publikacji dotyczących edukacji seksualnej znajdziecie na stronie Nie wierzę w bociana). 

Obecny polski rząd przeciwny jest edukacji seksualnej w formie, którą proponuje WHO, mimo iż "Standardy edukacji seksualnej w Europie" jasno mówią o konieczności brania pod uwagę kultury, obyczajowości, jak i światopoglądu czy to mieszkańców danego kraju, czy nawet poszczególnych grup społecznych. Więcej twórcy standardów zachęcają, by do tworzenia programu edukacji seksualnej najlepszego dla danego środowiska brały udział wszystkie zainteresowane strony rodzice, nauczyciele, a także reprezentacji kościoła! Tak! Tam jest taki fragment! 🙃 

Co ciekawe, Paweł Skrzydlewski, doradca ministra edukacji (tak, TEGO ministra edukacji), broniąc wychowania do życia w rodzinie (które ma być "zdrową odpowiedzią na edukację seksualną w polskich szkołach) wyjaśnia:
 

Ten przedmiot w polskiej szkole funkcjonuje już od blisko 20 lat. Program jego nauczania jest też trafnie osadzony na zdrowej antropologii, która widzi w człowieku osobę, a nie wyłącznie płeć.


Nietrudno tutaj o swoisty #mindfuck, bowiem czy to nie w osobach LGBT+ rząd nie chce widzieć w człowieku osoby, a właśnie wyłącznie płeć? 🤡 Ale może zostawmy ten wątek, bo w narracji chociażby ministra Czarnka wiele jest wykluczających się kwestii. Skrzydlewski ten od osławionego już "ugruntowania dziewcząt do cnót niewieścich" mówił też:


Tylko dzięki cnotom społecznym możemy uzyskać człowieka dojrzałego, czyli takiego, który umie spełniać dobro. Żeby jednak te cnoty mogły się rozwijać, to trzeba mieć zdrową rodzinę,opartą na monogamicznym nierozerwalnym związku mężczyzny i kobiety.


Problem w tym, że nie wystarczy, by w rodzinie byli tata i mama, by ta komórka społeczna była zdrowa i by wydawała w świat zdrowych, dojrzałych ludzi zdolnych spełniających dobro (cokolwiek to znaczy). Dużo tutaj pięknych słówek i wzniosłych idei, które - jak w akcji "Kochajcie się mamo i tato (o której pisałam we wpisie "Przemocowa, toksyczna miłość"). są jedynie zasłoną dymną i niewiele mają wspólnego z prawdziwym życiem. Często to w rodzinach tzw. pełnych, heteronormatywnych dochodzi do wynaturzeń, alkoholizmu, przemocy. Człowiek "spełniający dobro" to dla mnie taki, który szanuje granice innych i własne, który nie wyklucza, który żyje i pozwala żyć innym.
Minister edukacji Przemysław Czarnek, w trakcie lipcowej debaty o jego odwołanie, krzyczał w kierunku opozycji:

Krytykujecie ustawę, która ma chronić prawo rodziców do wychowywania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami. (...) To rodzicie będą wyrażać zgodę na organizacje pozarządowe. To wPoznaniu jest ten problem. To wy, tam w Poznaniu, chcecie seksualizować te dzieci i wpuszczać organizacje, które je demoralizują.


Przypomnijmy: mowa o jednym z projektów zmian w prawie oświaty, który zwiększałaby uprawnienia kuratora oświaty. M.in. będzie on decydował, jakiego rodzaju stowarzyszenia i organizacje pozarządowe będą mogły przyjść do szkoły z zajęciami dla dzieci i młodzieży. A ponieważ zwykle korzystano z usług takowych przy okazji zajęć z edukacji seksualnej... w obecnej sytuacji można spodziewać się cenzurowania zanadto postępowych dla ministerstwa zajęć. Przy czym to nie edukacja seksualna w formie proponowanej przez WHO jest problemem - bo ona nie demoralizuje, nie seksualizuje. Polecam gorąco tekst "3 mity na temat >>Standardów edukacji seksualnej WHO<<" autorstwa Michala Zabdyr-Jamróza - politologa z Instytutu Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego (Mit 1. WHO promuje permisywizm, uczy tylko antykoncepcji i ignoruje lokalna kulturę: Mit 2. WHO uczy dzieci masturbacji: Mit 3. WHO promuje pornografię). Co do seksualizacji, wrócić musimy do grafiki Karoliny Szarosen Plewińskiej, który prezentowałam na początku tego wpisu. Brak edukacji seksualnej prowadzonej holistycznie, od początku życia człowieka, skutkować może seksualizacją, tj. powielaniem stereotypów, brakiem umiejętności wyznaczania granic. Edukacja seksualna prowadzona w sposób proponowany przez WHO i lewicę zapobiega seksualizacji. Jak możemy przeczytać w jednym z instagramowych wpisów na profilu Jak Wychować Dziewczynki:
 

W odniesieniu do dzieci i młodzieży, seksualizacja stanowi przykład nakładania norm, zasad, wymogów, potrzeb, wyglądu i zachowań należących do świata dorosłych.


Czytamy dalej:


Według Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego seksualizacja ma miejsce wtedy, gdy dochodzi do którejś z poniższych sytuacji:

  • wartość osoby określona jest na podstawie jej atrakcyjności seksualnej - do tego stopnia, że wyklucza znaczenie innych jej cech 
  • dana osoba jest uprzedmiotowiona pod względem seksualnym, czyli staje się dla innych raczej przedmiotem seksualnego wykorzystania niż podmiotem zdolnym do podejmowania niezależnych działań i decyzji 
  • osoba jest dopasowana do normy, według której atrakcyjność fizyczna (wąsko zdefiniowana) oznacza bycie "seksownym"
  • wyrażanie swojej seksualności jest narzucone danej osobie z zewnątrz

 

Czyt. edukacja seksualna jak ta omawiana przeze mnie w niniejszym wpisie nie ma niczego wspólnego z seksualizowaniem dzieci i młodzieży, ani tym bardziej z i ich demonizacją. Dziękuję za uwagę.

 

Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia za książkę "Horror, czyli skąd się biorą dzieci".

 

źródło wypowiedzi Pawła Skrzydlewskiego: MarG "Doradca Czarnka: kluczowe jest ugruntowanie dziewcząt do cnót niewieścich" na Onet Kobieta (TUTAJ)
źródło wypowiedzi Przemysława Czarnka: Lilia Łada "Minister Czarnek o Poznaniu: <<Chcecie seksualizować dzieci>>" na Ten Poznań (TUTAJ)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz