Bajki-potworki. Śnią się rodzicom po nocach, są jak estetyczny koszmar albo animowana wersja mądrości Beaty Pawlikowskiej. Co? Animacje dla dzieci, których jako mama i kulturoznawczyni (2in1) nie polecam.
Były już animacje, które polecam ("7 bezpiecznych seriali animowanych dla dzieci. Czy znasz je wszystkie?"), teraz przyszła pora zestawienie z zupełnie innej beczki (Takiej z przeterminowanym żarciem. Albo śledziami. Albo kiszoną kapustą, o której ktoś zapomniał). Gotowi? To zapnijcie pasy, bo będzie trzęsło!
Dostajesz oczopląsu na widok kolażu powyżej? Przyszykuj się: to normalna rzecz w przynajmniej kilku prezentowanych tutaj animacjach!
"Artur, przyszykuj kadziło." Lecimy!
"Krecik i Panda"
Nienawidzę technologii, którą zachłysnęli się twórcy animacji dla dzieci. Teraz niemal wszyscy tworzą je w 3D, ale często wychodzą z tego... potworki. Nowe wersje "Strażaka Sama" czy "Tomka i przyjaciół" wypadają o wiele gorzej niż ich lalkowe pierwowzory. Nie inaczej bywa z innymi animacjami, np. właśnie z Krecikiem.
Retro kreska, którą znamy z czeskiej animacji, jest klasą samą w sobie. To piękny, barwny świat, którego bohaterowie są uroczy. Niewiele jest tam dialogów, dzięki czemu animacja jest uniwersalna, może być w prosty sposób zrozumiana przez dzieci na całym świecie. Natomiast "Krecik i Panda"?
Łooo panie, jakie to jest brzydkie! Krecik wygląda tutaj jak karykatura samego siebie. I może niewiele mam zarzutów do samej fabuły (chociaż denerwuje czasem niepotrzebne ubarwianie jej np. wciśnięciem rakiety), ale z uwagi na estetykę nie byłam w stanie tego oglądać.
- Ty nie musisz, to dla dzieci! - ktoś powie. Jasne, pewnie, że to nie ja tu jestem grupą odbiorczą! Ale czy to znaczy, że można dzieciom wciskać jakieś niedoróbki? Coś brzydkiego? Czy jeśli jestem rodzicem i mam wybór, co ogląda moje dziecko, czy nie wolałabym, żeby oglądało coś ładnego? Coś, co je dodatkowo rozwinie estetycznie? Na przykład starego Krecika? Serio, przecież jest tyle różnych programów w telewizji czy w sieci, że możemy spokojnie wybierać to, co będzie dla nas najlepsze! A stając przed wyborem "Krecik" rysunkowy a animowany "Krecik i Panda"... zdecydowanie wybieram starszą wersję!
"Pinokio i Przyjaciele"
Aby wyjaśnić, dlaczego mam z tą animacją problem, należy chyba streścić jeden z odcinków:
Pinokio szuka w nim swojej... matki. Nikt nie chce mu powiedzieć, jaka jest prawda - łącznie z wróżką - a cały odcinek to swoista "komedia" omyłek. Na początku Gepetto zostaje zamieniony w ptaka, bo naruszył teren wróżki, która nie ma ochoty nikogo słuchać, bo "nikt nie ma prawa chodzić po jej ogródku". W końcu pojawia się w nim Pinokio, który cały czas podejrzewa wróżkę o bycie jego matką i pragnie konfrontacji. Na końcu jednak i tak się niczego nie dowiaduje, z czym o dziwo nie ma większego problemu (wróżka wymiguje się z odpowiedzi, na co Pinokio rzuca "Ok, to zostańmy przyjaciółki i nie bądź zła" - a przecież cały odcinek był budowany na tym, że to dla Pinokia ważne). Wróżka tymczasem... szuka ważnej dla siebie różdżki (stąd zakaz chodzenia po trawie, bo może być w niej ten magiczny artefakt). I gdyby to była jej jedyna różdżka albo posiadająca niezwykłe moce, to rozumielibyśmy jej złość, ale ona... koloruje nią sobie włosy. I jest kryształowa, więc może się łatwo zniszczyć, co się zresztą dzieje: sama wróżka przypadkowo ją depcze i kruszy, a potem beztrosko wyrzuca. Efekt? Od samego początku jest sztucznie budowane napięcie i tworzone są dość poważne problemy (szukanie rodzica i samego siebie, naruszenie cudzego terytorium, zagubiony ważny artefakt magiczny), które ostatecznie okazują się być nieistotne!
Mamy tutaj całkiem nowy świat (taki niby ludzki w jakimś sensie, ale zaczarowany, w sklepie Gepetta zabawki są ożywione, a wróżka ma niedaleko swój dom), występuje wiele postaci fantastycznych. Jednak... Każdy kolejny odcinek to jakaś zwariowana historia, w której łatwo się pogubić, a relacje między bohaterami bywają miejscami dziwne. Łatwo gubiłam się w akcji i nie potrafiłam w skrócie opowiedzieć, o czym dany odcinek jest, jak gdyby ilość była tutaj ważniejsza od jakości. Akcja, akcja, akcja, kilka wątków łączonych razem. W przypadku animacji dla starszego odbiorcy to może się sprawdzać (np. "Fineasz i Ferb" genialnie łączy przypadkowe czasem sytuacje w spójną opowieść), ale tutaj? Gdzie odbiorcami (chyba) są mali widzowie? Za dużo tu dla mnie dodatków, które niepotrzebnie "uatrakcyjniają" każdy odcinek, czyniąc go bardziej skomplikowanym. Za mało tutaj Pinokia w Pinokiu!
"44 koty"
To kolejna animacja, w której królują zwroty akcji i musi się co chwila coś dziać. Czasem odcinek wychodzi od jakiegoś pomysłu, a jego rozwinięcie przybiera szaloną formę: jak z prezentem na urodziny babci Piny (opiekunki czterech kotów, głównych bohaterów animacji). Babcia ma urodziny, kociaki sobie o tym przypominają i mają niecały dzień na znalezienie czegoś idealnego. Pomysł na odcinek niezły, gdyby nie to, że potem zaczęto łączyć kilka pomysłów w jeden... Otóż wymyślanie prezentu przemienia się w podwodną przygodę w poszukiwaniu idealnej perły. Wiecie: z budowaniem łodzi podwodnej, niebezpiecznymi przygodami w głębinach i tak dalej. A to wszystko w jeden dzień! Rozumiem, że to jest animacja dla dzieci, świat wymyślony, ale jakaś odrobina logiki jednak by się przydała. W końcu te koty nie są słyszane przez ludzi i żyją w raczej normalnym świecie, więc wszelkie odchyły od normy zwyczajnie wybijają mnie tutaj z rytmu i sprawiają, że coraz mniej wierzę i daję się ponieść temu światu. W innym odcinku z kolei problemy z niestrawnością jednego z bohaterów (i z bezsennością) zamieniają się w... kryminał osadzony w stylistyce westernu. Skąd w tym na pozór zwykłym miasteczku nagle jakiś dziki zachód? Nie wiem, nie pytajcie mnie - to wygląda tak, jak gdyby twórcy swobodnie wrzucali sobie do serialu wszystko, cokolwiek wymyślą, bo "czemu nie". Mniej istotne staje się wyjaśnienie tego, jakieś logiczne osadzenie w tym zmyślonym świecie - znowu najważniejsza jest akcja.
I nawet gdyby przyjąć, że ten świat już tak ma i że nie należy traktować go tak bardzo serio (chociaż marzy mi się, żeby młodych widzów traktowano serio właśnie), to irytują niektóre wstawki "teledyskowe". Koty mają swój zespół, a ich piosenki często są pokazywane w odcinkach. I fajnie, szkoda tylko, że (ZNOWU!) wrzuca się jak najwięcej, żeby było jak najbardziej atrakcyjne. W efekcie otrzymujemy szybko zmieniające się, multikolorowe mandale, szalone kręcioły, które powodują oczopląs. W przypadku takich treści powinno być zamieszczone ostrzeżenie przed atakiem epileptycznym (np. Cyberpunk 2077 miał takie). To nie żarty, niektórzy są wrażliwi na migające światła, geometryczne kształty i wzory i mogą mieć niewykrytą epilepsję, a także doświadczać napadów padaczkowych podczas grania w gry wideo lub oglądania treści wizualnych (źródło). Nie mówiąc o tym, że przy takiej dynamicznej animacji obfitującej w kolory i dźwięki, dziecko może się łatwo przebodźcować. A potem proszę, bardzo łatwo o objawy: rozdrażnienie, zmęczenie, nadpobudliwość.
Irytuje też treść głównej piosenki, która powtarza się w chyba każdym odcinku, a dotyczy "przemiany" bohaterów w super koty za sprawą... spagetti z klopsami. Mają one wyostrzać kocie zmysły, a przede wszystkim nadać nadludzką i nadkocią siłę. Piosenka brzmi tak:
To sekret klusek mocy od babci Piny:
to talerz pełen smaku dla Ciebie i rodziny.
Gorące kluski, pulpet też (pulpet też!) -
Urośniesz taki duży, gdy to wszystko zjesz.
Bo talerz pełen klusek od babci Piny
jest lepszy od lekarza, nie trzeba medycyny.
Jedz na śniadanie, obiad i kolację też.
Codzienną porcję magii poczujesz, jeśli chcesz!
I tak jak wzdrygam się, gdy ktoś wypisuje, że chory na depresję mógłby po prostu spróbować jej nie mieć albo zwyczajnie się uśmiechnąć, tak tutaj mam podobnie. Co to bowiem znaczy, że talerz spagetti "jest lepszy od lekarza" i "nie trzeba medycyny"? Wybaczcie zbrutalizowanie przekazu, ale mam rozumieć, że jak się dobrze nażrę "comfortfoodem", to będzie mi lepiej? To to załatwi wszystkie problemy? I co to za lekcja zdrowego żywienia dla dzieci: wskazanie, żeby jeść makaron z mięsem mielonym rano, popołudniu i na wieczór? Non stop 😬?
"Ptyś i Bill"
Komiksów nie czytałam, więc nie mam porównania. Być może są w porządku, a animacja jest ich ożywieniem, ale opowiadane w niej historyjki denerwują mnie jako matkę. Bohaterowie po sobie krzyczą, rzucają wyzwiskami, sporo jest antagonizmów między nimi, które w większości budują akcję każdego odcinka. Ja rozumiem, że wykorzystanie stereotypów typu "koty nie lubią psów i na odwrót", "kłótnie sąsiedzkie", "złe roboty", "trudne relacje rówieśnicze" to tematy nośne i często wykorzystywane, ale ludzie! Łącznie ich wszystkich w tej jednej animacji to jakaś porażka... W efekcie otrzymujemy brzydką animację (w komiksie wygląda to ok, ale tutaj jest zwyczajnie brzydkie), w której postaci kłócą się ze sobą, a większość czasu antenowego poświęcona jest walce sąsiedzkiej (z wykorzystaniem najnowszej technologii i sytuacji absurdalnych, bo czemu by nie). Lekcje, jakie dziecko może z każdego odcinka wynieść? Nie wiem, nie wyłapałam ich. To kolejna animacja dla dzieci, gdzie dzieje się za dużo - niepotrzebnie. Cierpi na tym historia. To nie ona jest tutaj bowiem ważna, ale wszystkie te efekty "wow", które wciskają nam na upartego twórcy. Jak gdyby chciano na ekranie oddać doświadczenie parku rozrywki: co chwila zmiana atrakcji z jednej na inną, nieustanny bieg (bez logiki, po prostu za tym, co kolorowe i głośne) i rozdziawione usta. Zapomniano przy tym jednak, jak często kończą się wycieczki do lunaparku z taką "jazda bez trzymanki": 🦚. Być może w komiksach ma to sens i się sprawdza, natomiast tutaj... zupełnie nie.
"Pszczółka Maja" - kolejne sezony
Mam tutaj na myśli nowy serial, produkowany po 2012 roku i sezony, w których Mai nie dubbinowała już Ewa Złotowska (na pewno trzeci, możliwe że i drugi).
Po pierwsze, Ewa Złotowska sprawiała, że Maja w jej wykonaniu była niewinna i słodka. Głos Agnieszki Fajlhauer, która ją potem zastąpiła, zmienił charakter dobrodusznej pszczółki, która od tej pory brzmiała bardziej zadziornie i krzykliwie. To łączy się, niestety, z poniższym:
(Po drugie) Serial z lat 70. XX wieku, jak i pierwszy sezon nowej wersji, opierał się głównie na pomyśle pokazywania nam łąki i jej mieszkańców. W każdym odcinku jakieś nowe stworzenie miało jakiś problem, w którego rozwiązaniu pomagała niezwykle uczynna Maja. Poznawaliśmy w ten sposób nowe gatunki np. owadów, ich sposób bycia, pożywienie, zachowania. Jednocześnie uczyliśmy się bycia przyjacielskim i tego, by nie oceniać po pozorach. Problem w tym, że twórcom nowego serialu zabrakło chyba w pewnym momencie pomysłów, bo zaczęli coraz chętniej wplatać w fabułę problemy bardzo ludzkie, związane np. z budowaniem relacji, kłamaniem, manipulowaniem innymi i tak dalej. Mniej ważne były zgodność przyrodnicza czy utrzymanie charakteru postaci - istotniejszy był konflikt, bez którego (najwyraźniej) nie można było zbudować interesującej fabuły. I tak mamy np. odcinek, w którym Maja po wszystkich krzyczy i się obraża, w efekcie chce się wyprowadzić (!!!) albo inny, w którym królowa pszczół ucieka z ula, żeby przez jeden dzień mieć święty spokój od obowiązków (bardzo ludzkie zachowanie piętnujące pracoholizm, ale całkowicie sprzeczne z naturą pszczół!). Bodajże w sezonie trzecim wprowadzono postać Klary: wrednej i egocentrycznej biedronki, która stała się stałym członkiem obsady i... czarnym charakterem w animacji. (Po co? PO CO?! 😫) Od tej pory często mieszała w relacjach między bohaterami, oszukiwała, by uzyskać coś dla siebie, irytowała na każdym kroku. Dosłownie psuła krew i frustrowała, niepotrzebnie moim zdaniem. W miejsce uroczej animacji dla dzieci, która dodatkowo edukowała przyrodniczo, "Pszczółka Maja" stała się w pewnym momencie opowieścią o ludzkich (a tak, sorry) przepychankach, konfliktach interesów i szukaniu wyjścia z konfrontacji z toksykiem. Bleh!
Na końcu coś, czego się może nie spodziewaliście, a jednak:
"Psi patrol"
Nie tyle nie polecam całego serialu (bo ogólnie jest sympatyczny, a bohaterowie uroczy), co nie polecam odcinków z pewnymi konkretnymi wątkami: mam na myśli głównie postać burmistrza Humdingera. Jego coraz częstsze pojawianie się w pewnym momencie (niemalże w każdym odcinku) jest dla mnie oznaką leniwego scenopisarstwa: kiedy to nie ma się pomysłu na akcję, więc trzeba wymyślić jakąś intrygę. Czyją? Ależ oczywiście, że Humdingera - to przecież jedyny czarny charakter w tej animacji! (Z tego posunięcia śmieją się zresztą twórcy filmu pełnometrażowego, kiedy Ryder wykrzykuje coś w rodzaju: "No nie! To znowu on?!") Efekt jest kuriozalny: odcinek za odcinkiem bohaterowie gonią nieznośnego burmistrza i zmuszeni są naprawiać szkody przez niego uczynione, ale nie są wyciągane żadne konsekwencje! Humdinger jest pouczany, udaje skruchę (bo w kolejnym odcinku robi znowu jakieś świństwo) i już, problem z głowy, wszyscy są na powrót szczęśliwi. A może tak jakiś zakaz wstępu do miasta? Burmistrz ma przecież swoje własne, może niech nim się zajmie dla odmiany? Nie! Co więcej: w jednym z odcinków Humdinger kradnie piniatę, bez której nie odbędzie się przyjęcie (wiadomo), a gdy w końcu jest złapany i sfrustrowany tym, że nie ma swojej piniaty (ONA NIE BYŁA JEGO!!!), rozczuleni bohaterowie pozwalają mu pierwszemu ją uderzać i zabrać sobie na pamiątkę znalezioną w środku zabawkę czy słodycze. Och, jak słodko! Och, jacy oni mili! Szkoda tylko, że uczy się w ten sposób dzieci, że osoba, która je wykorzystuje, która oszukuje i manipuluje, zasługuje na nagrodę. Uczy, że jeśli w realnym życiu ktoś będzie chciał im np. odebrać designerski zeszyt, telefon albo coś zniszczyć, żeby samemu wyjść lepiej (metody Humdingera), należy go pouczyć, że tak nie można, a potem się z nim znowu bawić, jak gdyby nigdy nic. Machnąć ręką, nie wyciągać żadnych konsekwencji. Do czego to ma zaprowadzić dzieciaki? Bo one same nie skumają - podobnie zresztą jak bohaterowie Psiego Patrolu (w większości dzieci albo niedojrzali dorośli) - że stosowanie takiej strategii niczego nie zmieni, a ta osoba będzie nimi tym chętniej manipulowała 🤦♀️.
Podsumowując...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz